BOHATEROWIE: Kim Kibum, Kim Jonghyun
OSTRZEŻENIA: Brak szczególnych
Jeden z moich pierwszych opowiadań z JongKey. Sentyment pozostał, więc postanowiłam umieścić go w mojej wirtualnej szufladzie ^^.
Kaplica kościelna była
pusta, gdy młody wysoki chłopak w ciemnym garniturze otworzył boczne wejście.
Rozejrzał się po zastygłym w błogim
spokoju wnętrzu, które za niecałą godzinę miało wypełnić się po brzegi ludźmi.
Przeszedł powoli w stronę lewej nawy, gdzie, tuż przy ołtarzu, stało czarne
pianino. Usiadł na ławce przy instrumencie, rozprostowując kilkakrotnie palce u
rąk. Westchnął ciężko, po czym długo wpatrywał się w klawisze przed sobą, jak
gdyby nieobecny, zamyślony, niezdecydowany.
Smukłe palce chwile
błądziły niepewnie po klawiaturze, co chwilę wydobywając pojedyncze dźwięki. Dopiero
po chwili spojrzał na czarny, lekko pogięty notatnik przed sobą, z którym
spędził całą ostatnią noc oraz poprzednią i jeszcze kilka wcześniejszych. Nie
był pewien, ile czasu tak naprawdę zajęło mu skomponowanie owej melodii,
doskonale jednak pamiętał każdą wylaną łzę i uciskający go w klatce ból. Z
bezsilności, straty, złości, nienawiści...
Miłości.
Zagryzł mocno
wargi, a jego palce śmielej uderzyły w
klawisze instrumentu, gdy poczuł, że maska, którą utrzymywał od rana powoli
zaczynała spadać. Uważnie śledził nuty, które tak naprawdę znał na pamięć,
zalewając kaplicę przejmującą melodią. Żałosne, rozgoryczone dźwięki
przybierały na sile, dając upust temu wszystkiemu, co gromadził w sobie, a
czego nigdy nie będzie mógł powiedzieć na głos. Utwór był jego spowiedzią, ze
wszystkiego, czego doświadczył, a czego doświadczyć zdecydowanie nie powinien.
Melodia była
uwieńczeniem i kulminacją jego
cierpienia, choć nikt poza nim możliwe nigdy się o tym nie dowie. Ludzie,
którzy przybędą niedługo do kaplicy zapewne odbiorą to zupełnie inaczej. Nie
usłyszą ani słowa z jego lamentu, a on, zagra ją jako prezent dla gościa
honorowego. Z najlepszymi życzeniami.
Chłopak przy pianinie
skupiony, wciąż z zaciśniętymi ustami, dochodził do końca, a pieśń powoli
opuszczała osiągnięte apogeum. Melodia zwalniała, stawała się subtelniejsza,
jednak wciąż echem odbijała czyjś krzyk, czyjś szloch... Po chwili kaplica na
nowo zastygła w ciszy, jak gdyby przejmujące przedstawienie nigdy się nie
odbyło. Melodia wróciła na swoje miejsce, prosto w serce jej twórcy. Na nowo
zapieczętował ją na dnie prawie martwego organu, po czym przywrócił na twarz
maskę nieobecnego zamyślenia.
Westchnął, starając się
dłonią zetrzeć z twarzy ślady zmęczenia i niewyspania, a także smugę po kilku
łzach, które wcześniej mimowolnie pociekły po jego bladych policzkach.
- Nienawidzę ślubów -
mruknął do siebie, po czym opuścił kaplicę, by wraz z innymi czekać na
przybycie młodej pary.
***
Wyglądała jak anioł,
przyszło mu na myśl, gdy młoda brunetka wysiadła z białej limuzyny obsypana
oklaskami zebranych.
Wyglądała jak cholerny
anioł w białej sukni, który za kilka minut miał zaznać prawdziwego szczęścia.
Zastanawiał się, czy
jest tego świadoma? Fruwała na tych swoich anielskich skrzydłach szczęścia,
witając się z gośćmi. W pewnym momencie znalazła go wzrokiem opartego o ścianę
kaplicy i ich spojrzenia skrzyżowały się na kilka sekund.
Była świadoma. Była
więcej niż świadoma. Nie tyle zdawała sobie sprawę ze swojego szczęścia, ale i
nie omieszkała pokazać tego całemu światu. Jej ciemne oczy emanowały miłością.
- Wygrałaś, dziewczyno
- szepnął i powoli osunął się na chodnik.
***
Anioł w białej sukni
lewitował nerwowo wokół schodów kaplicy, coraz bardziej miętosząc bukiet
białych lilii Tren jej spódnicy co chwilę okręcał się wokół jej nóg, gdy
obracała się na każdy dźwięk przejeżdżającego auta. Czuł, że anielska
cierpliwość dziewczyny zanika.
- Może stoi w korku?
- Spojrzała na niego z rozpaczliwą
nadzieją, że jakoś potwierdzi jej przypuszczenia. - Co innego mogło go
zatrzymać? Gdzie on jest? Kibum, co ja mam zrobić? - Schowała twarz w dłoniach.
Milczał. Wiedział tyle,
co ona, jeśli nie mniej, za to dzielił jej zdenerwowanie z równą siłą. Był nie
tyle zniecierpliwiony, co bał się odpowiedzi. Strach powoli brał nad nim
kontrolę, jednak nie mógł jej tego
pokazać. Nie mógł zawieźć panny młodej w najszczęśliwszym dniu jej życia.
- Spokojnie, Krystal, nie wolno ci się zamartwiać. Tak jest
napisane w światowym kodeksie panien młodych. - Posłał jej słaby uśmiech z
nadzieją, że nie zauważy, ile kosztuje go ten wymuszony przejaw empatii. - Za
chwilę na pewno tu wkroczy. Przecież wiesz, jak lubi się spóźniać w wielkim
stylu. Lubi sławę, nawet taką pięciominutową i niekoniecznie przychylną.
Bezradny anioł usiadł
na schodku, nie zważając na to, że niszczy suknię, symbol wielkiej miłości,
niewinności i wszelkich cnót. Na tę myśl, Kibum walczył z ochotą podreptania
rąbka materiału, który ułożył się u jego stóp.
- Chyba znasz go
najlepiej z nas wszystkich - powiedziała
cicho, co trochę go zdziwiło. Kobieta nie tak powinna mówić o swoim przyszłym mężu, jednak mimo to, komentarz mu schlebiał.
Wiedział, że to prawda.
Wiedział, że Krystal tak naprawdę nie miała pojęcia, kim jest jej wybranek i
żyła w pajęczynie złudzeń, w którą ten doskonale ją owinął. Jednakże miała przed sobą długie lata, w których pozna
dokładnie każdą parszywą cechę swojego męża i zrozumie, że jest najszczęśliwszą
istotą na świecie, mającą u boku
jedynego w swoim rodzaju
romantycznego idiotę. Tego wyjątkowego idiotę. Wyjątkowy skarb.
Poczuł
wibrację w kieszeni, na którą jego serce zabiło szybciej. Wyciągnął telefon,
który informował go o nowej wiadomości.
***
Odruchowo wcisnął guzik
windy, choć wiedział, że ta najprawdopodobniej już zawsze pozostanie zawieszona
na najwyższym piętrze. Przewiesił przez ramię marynarkę garnituru i z ciężkim
westchnieniem zaczął wspinać się po schodach. Dziesięć pięter w górę to prawie
jak wspinaczka górska, a Kibum nigdy nie był fanem sportów.
Przy ostatnim podejściu
jego oddech stał się już płytki i dosyć przyspieszony. Jego serce biło szybciej
od dłuższego czasu i z każdym kolejnym
piętrem nabierało większych obrotów. Pchnął szerokie drzwi oddzielające go od
dachu budynku, na którym blisko krawędzi
stała znajoma postać. W tamtej chwili miał wrażenie, że jego serce próbuje za
wszelką cenę opuścić klatkę piersiową.
Pozwoliłby mu, gdyby tylko oznaczało to,
że nie będzie musiał dłużej cierpieć.
- Znalazłeś mnie. -
Uśmiech na jego twarzy jedynie potęgował bolesne ukłucie pod mostkiem.
- Co. Ty. Wyprawiasz. -
powiedział powoli, zbliżając się do niego. - I co to ma znaczyć? - Wyciągnął
przed siebie telefon z wyświetloną wiadomością.
W odpowiedzi wzruszył
ramionami.
- Nie mogę się z nią
ożenić - odparł, spoglądając na miejski krajobraz przed sobą. - Nikt nie byłby
szczęśliwy w tym związku. Ty też. Key, przecież wiesz.. - Wiedział. Kibum
spuścił wzrok, nie mogąc dłużej znieść tego spojrzenia.
- Jonghyun, obiecałeś
jej...
Przerwał, gdy chłopak
gwałtownie się do niego zbliżył i ujął jeg twarz w dłonie, zmuszając go, by na
niego spojrzał. Miał chłodne ręce, jednak Key i tak odniósł wrażenie, że jego
policzki płoną od tego dotyku. Przez jego umysł przepłynął ciąg wspomnień,
które z całej siły próbował odgonić, bowiem jedynie pogarszały sytuację.
Powtarzał sobie, że jest na tyle silny, by pozwolić mu odejść, powtarzał sobie,
że zrobi to dla Krystal, że zapomni o sobie, o nich...
- Jak mogę jej obiecać
coś, czego już nie ma? - Głos Jonghyuna łamał się z każdym kolejnym słowem. -
Wszystko oddałem. - Jego prawa dłoń lekko pogładziła policzek Kibuma. - Tobie!
Odepchnął obie ręce,
starając się ze wszystkich sił nie ulec swoim uczuciom. Czuł, jak kołaczące
serce wierci mu dziurę w piersi.
- To nie mogło się
udać, Jonghyun.
- Dlaczego nie?! -
krzyknął z goryczą. - Dlaczego nie, Key? Do tej pory się udawało! Powiedz, że
nie doświadczyliśmy do tej pory czegoś pięknego, a skoczę z tego pieprzonego
dachu!
- Uspokój się, Jjong -
powiedział Key, patrząc z lekką obawą na chłopaka. - Kocham cię.
- Więc dlaczego nie
możemy po prostu...
- Bo w tym świecie nie
ma miejsca na miłość - przerwał mu cicho i usiadł na podłodze z głową opartą na
kolanach. - Nie zauważyłeś? Wejdź do tej kaplicy i powiedz im o nas, a w jednym
momencie stracisz wszystko i wszystkich.
Jonghyun podszedł do
niego i usiadł obok, obejmując go mocno. Ramiona chłopaka wokół wąskiej
sylwetki Kibuma zdawały się być czymś właściwym i zupełnie na miejscu.
- Wszystko poza tobą. To
całkiem dobry układ - odparł, opierając głowę o jego ramię.
- Nigdy nie pozwoliłbym
ci tak się dla siebie poświęcać. Nie potrafiłbym żyć z tą myślą - Zagryzł dolną
wargę, starając się skupić całą uwagę na odczuwanym bólu. Tak bardzo próbował
być silny.
Przez dłuższą chwilę
nic nie mówili, a jedynie trwali w tym uścisku z nadzieją, że rozwiązanie samo
do nich przyjdzie. Key był świadomy mijających minut i czekającej na drugim
końcu miasta dziewczyny w białej sukni, jednak nie miał na tyle siły, by odtrącić leżącego na jego ramieniu Jonghyuna. Czuł, że to prawdopodobnie ich ostatnie
wspólne minuty, że wkrótce będzie musiał go oddać. Jeśli mógł sobie pozwolić na
choć jeden drobny przejaw egoizmu to był to właśnie ten moment. Zanurzył twarz
w ciemnych włosach chłopaka, starając się trwale zapisać w pamięci ten znajomy
zapach.
- Nigdy nie będę w
stanie jej uszczęśliwić. Nigdy nie będę dobrym mężem - odezwał się łamiąco Jonghyun.
- Wystarczy, że przy
niej będziesz. Ona niczego więcej nie oczekuje. Twoja obecność... - przerwał na
moment, bowiem coraz trudniej było mu ubrać myśli w słowa. - to najlepszy dar.
Ciszę przerwał dźwięk
telefonu dochodzący ze śnieżnobiałej marynarki Jonghyna. Gdy Key pierwszy raz zobaczył
go na dachu zrozumiał, jak bardzo się mylił, nazywając Krystal aniołem. Dopiero
teraz znajdował się w ramionach anielskiej istoty.
Jonghyun niespiesznie
wyciągnął telefon z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. Odchrząknął zanim
przyłożył aparat do ucha.
- Umma? - odezwał się
niepewnie i Kibum na moment zobaczył w
nim małego, zagubionego chłopca,. - Umma, ja... - Spojrzał na Kibuma, który
obserwował go w napięciu. - Miałem wypadek. - Starał się zignorować jego
morderczy wzrok. - Nie, umma, nie! To nic poważnego! Lekki wstrząs mózgu...
- Jesteś idiotą, Jjong.
- szepnął do niego Key i schował twarz w dłoniach.
Przez moment słuchał
głosu matki, nic nie mówiąc. Zamknął oczy i westchnął głęboko.
- Proszę, przeproś ją
ode mnie. Przeproś ich wszystkich - powiedział cicho, a jego głowa ponownie
spoczęła na ramieniu Kibuma. - Co? Nie, nie przyjeżdżaj. Już jest wszystko w
porządku. Kibum zabierze mnie ze szpitala.
Nie wierzył, że to
zrobił. Nie wierzył, że to się dzieje naprawdę. Wyswobodził się z uścisku
Jonghyuna, po czym wstał i podszedł na skraj dachu.
- Tak. Kocham cię. -
Dobiegło go ciche wyznanie chłopaka.
Rozłączył się. Kibum
słyszał za plecami, jak Jonghyun podnosi się z ziemi. Kroki. Dłoń na jego
ramieniu.
- Key?
- Jonghyun, jak
mogłeś... - Odwrócił się w jego stronę gotowy wykrzyczeć mu, jak wielkim jest idiotą,
ale zamarł w pół zdania, napotykając na parę zagubionych, czekoladowych oczu. -
Jjong...
- Key, proszę, zabierz
mnie stąd. Ten ostatni raz.
Nie potrafił mu
odmówić. Nie dziś.
- Ostatni raz.
Jonghyun nie puścił dłoni Kibuma ani na moment,
kiedy niespiesznie schodzili po schodach.
***
Raz.
Dwa. Trzy.
- Kamień. Wygrałem. Jak
zwykle. - Kibum wzruszył niedbale ramionami, opiewając swoje zwycięstwo - Ja
wybieram, ty płacisz.
Jobnhyun jęknął
niezadowolony, jednak honorowo wyciągnął portfel.
- Przegrywam tylko w
małych rzeczach - odparł.
- To profanacja nazywać
czekoladowe crepe małą rzeczą. - Key
zmrużył kocie oczy, po czym odebrał od kelnerki dwie zapakowane porcje
jedzenia.
Jonghyun w odpowiedzi
wywrócił oczami.
- Obsesja na punkcie
czekolady. Masz słodkie zęby, Kibummie - drażnił się z nim, gdy przechodzili
przez ulicę.
Dzielnica, w której się
znajdowali z minuty na minutę stawała się coraz bardziej opustoszała, samochody
mijały ich sporadycznie, a piesi zapatrzeni przed siebie spieszyli w stronę
swoich mieszkań. Zapadał zmierzch, a na dodatek nad miastem zbierały się chmury
deszczowe, co sprawiało, że noc zbliżała się szybciej.
- Nie tylko zęby. Po
prostu jestem słodki - wyjaśnił spokojnie,
posyłając brunetowi drwiący uśmieszek.
- Tak - przyznał. -
Prawdziwy chłopiec z cukru.
***
Jonghyun zagryzł usta,
by powstrzymać cisnący się na nie uśmiech.
- Co za głupi pomysł
włóczyć się na drugim końcu miasta w taką pogodę! - prychnął rozjuszony Kibum,
próbując osuszyć dłonią mokrą od deszczu twarz.
Od jakiegoś czasu
siedzieli skuleni na wąskich schodach jednego z bloków, który akurat mijali,
gdy rozpętała się ulewa. Wystarczyło zaledwie kilka sekund, by doszczętnie
zmokli. Wilgoć i niska, nocna temperatura coraz dobitniej dawała im się we
znaki. Kibum odruchowo przysunął się do Jonghyuna, splatając z nim swoje ramię.
- Do twarzy ci z tym
deszczem. - Jonghyun uśmiechnął się do niego szeroko, na co ten odpowiedział mu
morderczym spojrzeniem.
Nic jednak nie mogło zgasić jego radości.
Jongyun czuł się szczęśliwy, czuł się na właściwym miejscu, we właściwym czasie
i z właściwą osobą. Przez chwilę w milczeniu obserwował kroplę wody wędrującą
po bladym policzku Kibuma, która spłynęła po jego idealnie wyrzeźbionej
szczęce...
- Spokojnie chłopcze z
cukru, jeszcze nie zacząłeś się topić - powiedział po chwili i potarł wolną
dłonią jego ramię.
Key na jego komentarz zaśmiał
się krótko i spojrzał na niego niepewnie. Ten w odpowiedzi uniósł pytająco
brew.
- Niewiele brakuje -
szepnął Kibum, na moment spuszczając wzrok, by po chwili zawiesić go na ustach
bruneta.
- Jak niewiele? -
droczył się z nim, lekko przechylając głowę.
W odpowiedzi Key
złączył swoje zimne usta z jego, by po chwili znów się odsunąć. Jonghyun
widział, że chłopak walczy ze sobą, co tylko wzmocniło jego własną frustrację i
poczucie winy. Tak bardzo pragnął wrócić do czasów, gdy nie obchodziło ich, co
było właściwe, a co nie. Gdy nikt nie mówił im, kogo wolno im kochać, a kogo
już nie. "Powinieneś"i "nie powinieneś" na zawsze
wylądowało na jego czarnej liście najbardziej znienawidzonych zwrotów.
Nie myśląc długo,
uniósł podbródek Kibuma i pocałował go. Ich wargi stopiły się ze sobą na długie
minuty, w których żaden nie potrafił wskrzesić w sobie wyrzutów sumienia. Ten
gest, wzajemna bliskość zdawała im się być czymś naturalnym, czymś, czym
karmili się i żyli przez długie miesiące.
- Jonghyun... - Key
próbował złapać oddech, gdy w końcu udało im się rozłączyć. - Nie zamierzam
spędzić nocy na tych brudnych, ohydnych schodach. Jeśli się przeziębię wiedz,
że będzie to tylko i wyłącznie twoja wina.
- Moja? - obruszył się
brunet, jednak uśmiech wciąż igrał w kącikach jego ust.
- Absolutnie - potwierdził blondyn, po czym podniósł się z zimnego podłoża z dłonią wciąż
splecioną z dłonią Jonghyuna. Nie chciał nawet myśleć o tym, że wkrótce będzie
go musiał puścić. Na zawsze. - Na co czekasz? - Spojrzał zdziwiony na
obserwującego go z ziemi bruneta. - Jeśli się nie pospieszysz, crepe wystygnie
zanim dotrzemy do domu, a przysięgam, wolisz mnie nie widzieć, gdy tak się
stanie - pogroził mu smukłym palcem.
- Przeżyłem, gdy raz
zjadłem twój tort urodzinowy dla Taemina, więc i to przeżyję - odparł,
podnosząc się ze schodów.
Ruszyli biegiem po
pustej ulicy, próbując jakoś osłonić się przed ciężkim, narowistym deszczem.
- Wtedy nie byłem
przemoczony do kości! I nie umierałem z głodu! - krzyknął do bruneta, próbując
przebić się przez szum ulewy. - Nie musiałem też rezygnować z miłości mojego
życia - dodał już ciszej, bardziej do siebie.
Jonghyn usłyszał także
to, na co w odpowiedzi mocniej ścisnął jego dłoń. Miał ochotę zatrzymać się na
środku ulicy w akompaniamencie paskudnej pogody i po raz kolejny pocałować
chłopaka, jednak wydawało mu się to żenująco romantyczne.
- Przecież sam jestem
żenująco romantyczny - mruknął do siebie, dłużej się nie zastanawiając.
Wargi Key były wilgotne
i chłodne, zapewne tak samo jak jego własne. Dłoń blondyna zaczęła gładzić jego
mokre włosy. Chłopak najwyraźniej nie miał nic przeciwko temu przesadnemu romantyzmowi.
I... za to też go
kochał.
***
- Następnym razem, gdy
ktoś zapyta mnie, jak wygląda piekło opiszę mu ten dzień - wyznał Kibum, gdy w
końcu udało mu się skostniałą ręka otworzyć zamek w drzwiach jego mieszkania.
W odpowiedzi usłyszał za plecami dźwięczny śmiech
Jonghyuna.
- Nigdy nie byłeś dobry w biegach, Kibummie -
podsumował, czym zarobił sobie mordercze spojrzenie blondyna, który po chwili
rzucił mu w twarz czysty, biały ręcznik.
Jonghyun zdjął białą marynarkę, a następnie rozpiął
guziki koszuli. Obie części jego ślubnej garderoby wylądowały na podłodze wraz
z butami i skarpetkami. Wytarł mokre fragmenty ciała, po czym przewiesił sobie
ręcznik wokół szyi i ruszył w stronę kuchni, gdzie Kibum z ręcznikiem
owiniętym wokół głowy rozpakowywał przemoczone, papierowe opakowania z crepe.
- Są ciepłe! - oznajmił i spojrzał rozpromieniony na
Jonghyuna. Brunet upajał się widokiem jego szczerego uśmiechu, mimowolnie go
odwzajemniając.
- Jesteśmy uratowani - dodał, biorąc od blondyna
swoją porcję.
Szybko zjedli czekoladowe naleśniki na sofie przy
wielkim oknie, nie tracąc czasu na delektowanie się każdym kęsem, jak mieli w
zwyczaju. Byli zbyt głodni na sentymenty.
***
Kibum wstał z sofy,
delikatnie odsuwając głowę Jonghyna, która od jakiegoś czasu spoczywała na jego
ramieniu. Brunet posłał mu zawiedzione spojrzenie, po czym, trzymając go za
ręce, próbował ściągnąć go z powrotem na opuszczone miejsce. Ten w odpowiedzi posłał mu tajemniczy półuśmiech i przeniósł wzrok wyżej, na drugą część salonu.
-Jonghyn... Chciałbym
ci coś pokazać - powiedział cicho, po czym pociągnął chłopaka do góry i
zaprowadził w przeciwległy kąt pomieszczenia.
Niedaleko drzwi stało
nowe, czarne pianino. Key przełknął głośno ślinę niepewny tego, co zamierzał
zrobić. Zbierając w sobie resztki sił i odwagi, usiadł przy instrumencie, po
czym spojrzał przelotnie na zaintrygowanego Jonghyna.
- Po prostu posłuchaj.
To miał być prezent ślubny - wyjaśnił, po czym wbił wzrok w klawisze, całą
uwagę skupiając na melodii, która ciągle chodziła mu po głowie i boleśnie
przypominała o rzeczywistości.
Po raz drugi tego dnia
wykonał utwór, rozłamując pieczęć na sercu i pozwalając muzyce wypełnić pokój.
Starał się panować nad trzęsącymi dłońmi. Może i zagrał go już dziesiątki razy,
jednak nigdy nie przed Nim. Nigdy nie miał przed sobą głównego odbiorcy,
przyczyny powstania kompozycji. Nie przypuszczał, że będzie to tak trudne,
jednak nie było już odwrotu. Poddał się muzyce, dał upust temu wszystkiemu, co
powoli zabijało go od miesięcy.
Jongyun słuchał
oniemiały, zastygły w miejscu, z lekko rozchylonymi ustami. Rozumiał. Rozumiał
wszystko, co chłopak starał się mu przekazać. Przełknął głośno ślinę i z
zamkniętymi oczami wsłuchiwał się w melodię i cichy szloch Kibuma. To łkanie
przeszywało jego uszy najmocniej.
- Key... - zaczął, gdy
melodia nagle się urwała, a zgarbiona postać blondyna trzęsła się od płaczu -
Kibummie...
Jonghyun usiadł na
ławce przy pianinie tuż obok niego i przyciągnął go do siebie, zanurzając twarz
w miękkich, wciąż lekko mokrych włosach chłopaka. Próbował go uspokoić, głaszcząc
jego plecy, a także zapanować nad samym sobą. Zacisnął mocno wargi i trwał w
tej pozycji, dopóki szloch Kibuma na ucichł.
- To nie jest łatwe,
Jjong. Pozwolić ci tak po prostu odejść - wyszeptał blondyn z policzkiem
opartym na ramieniu drugiego chłopaka.
- Nie chcę odchodzić,
Key - odparł również szeptem, kręcąc lekko głową.
- To jeszcze bardziej
wszystko utrudnia! Gdybyś chciał, mógłbym sobie wytłumaczyć, że z nią będziesz
szczęśliwy, a ja nie chce niczego prócz twojego szczęścia.
- Moje szczęście - powtórzył
po nim. - Właśnie znajduje się w moich ramionach.
Po tych słowach uniósł
podbródek Kibuma, pierwszy raz zmierzając się z widokiem jego zapłakanej
twarzy. Nie cierpiał, gdy płakał. Ciągle walczył z wyrzutami sumienia, jednak w
takich momentach czuł się wyjątkowo winny. Kciukiem otarł ostatnią łzę, która
spłynęła z kącika lewego oka chłopaka. Nachylił się i złożył na jego ustach
lekki pocałunek, który prawie natychmiast stał się desperacką potrzebą poczucia
wzajemnej bliskości. Ich usta szukały się nawzajem, jak gdyby ucząc się
współgrać na nowo. Pocałunek stawał się coraz bardziej niecierpliwy, gwałtowny i namiętny, a mimo to wciąż wydawał im się najbardziej niewinną czynnością na
świecie. Key rozszerzył lekko wargi, po czym język Jonghuna musnął jego własny.
Brunet wyczuł znajomy posmak czekolady, co jedynie zachęciło go do śmielszej
wędrówki w ustach Kibuma. Dłoń Jongyuna błądziła po gładkim policzku chłopaka,
co jakiś czas przesuwając się po jego idealnie wyrzeźbionej szczęce i smukłej
szyi. Ręce Kibuma zaciśnięte były na brązowych włosach Jonghyna i starały się
przyciągnąć go jak najbliżej się dało. Oderwali się od siebie niechętnie, tylko
dlatego, że musieli złapać oddech.
- Jjong, to nie powinno
mieć...
- Key, proszę. -
Czekoladowe oczy chłopaka błyszczały i Kibum w jednej sekundzie zobaczył w nich
strach, podniecenie i miłość. - Ten ostatni raz.
Nie mógł mu odmówić.
Nie dziś.
***
Pierwszym, co Jonghyun
poczuł po obudzeniu był chłód. Cienka pościel w żaden sposób nie chroniła go
przed zimnem, a jedyne źródło ciepła zniknęło, pozostawiwszy po sobie jedynie
nikłe dowody swojej wcześniejszej obecności. Chłopak poruszył skostniałymi palcami lewej dłoni, tęskniąc za dotykiem Kibuma, którego smukła ręka trzymała
jego przez cały wcześniejszy wieczór i noc. Bez niej czuł się niekompletny i
niepewny.
Rozejrzał się po
pomieszczeniu, szukając chłopaka, jednak nigdzie go nie było. Przełknął głośno
ślinę, gdy strach zaczął przejmować nad nim kontrolę. Szybko założył parę
dresów wiszących na drzwiach szafy, po czym wyszedł z sypialni.
Mieszkanie było ciche i
puste, a Jonghyun nigdzie nie dostrzegł ubrań Kibuma czy nawet wczorajszych
naczyń po ich kolacji. Blond włosy chłopak zniknął, zacierając po sobie wszelkie
ślady.
- Key, do cholery, nie
rób mi tego - szepnął do siebie.
Coraz bardziej
spanikowany chwycił telefon i wybrał jedynkę. Sygnały mijały bez żadnego
odzewu. Jonghyun zaczął krążyć nerwowo po pokoju.
- Musiałem, Jonghyun! -
Brunet podskoczył, gdy nagle usłyszał łamiący się głos Kibuma. - Nie potrafiłeś
odejść, więc musiałem to zrobić za ciebie!
- Key... gdzie jesteś?
- spytał cicho.
Przez chwilę panowała
cisza, jak gdyby chłopak wahał się, czy odpowiedzieć.
- Na lotnisku. Za
dziesięć minut odlatuje i... tak będzie łatwiej
- Na lotnisku?
Kibummie, gdzie...
- Do USA -
odpowiedział.
- USA - powtórzył za
nim oszołomiony.
Cisza. Cisza przerywana szarpanym oddechem blondyna.
- Jonghyun... musisz
nauczyć się czerpać szczęście ze swojego życia, bez względu na to czy jestem
obok czy tysiące kilometrów dalej. Oboje musimy się tego nauczyć.
- Nie, Key. Niczego nie
musimy! - Pokręcił nieświadomie głową. - Nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć!
To nie jest koniec!
- Jonghyun, proszę... -
Głos Kibuma był coraz bardziej łamiący. - Muszę kończyć. Kocham cię i będę
kochał zawsze.
- Kibum nie próbuj się
rozłączać! Znajdę cię! Znajdę cię, słyszysz?!
- Jonghyun, też mam
nadzieję, że znajdziemy się w jakimś lepszym miejscu, gdzie miłość nie jest
zabroniona. - Z tymi słowami Key rozłączył się, pozostawiając Jonghyuna z
głuchą ciszą i tysiącem niewypowiedzianych słów.
- Znajdę cię -
powtórzył, po czym osunął się na podłogę.
***