sobota, 22 lutego 2014

Ostatni Sen [SeKai]

GATUNEK: Romans, surrealizm, angst
BOHATEROWIE:  Oh Sehun, Kim Jongin
OSTRZEŻENIA: Brak

Mało w życiu widział.
Była to pierwsza myśl, jaka pojawiła się w głowie Oh Sehuna, gdy otworzył oczy i zobaczył nad sobą niesamowity, pejzażowy nieboskłon. Nie zastanawiał się, dlaczego go widzi czy dlaczego bolą go plecy, jak i dlaczego po policzku łaskocze go źdźbło trawy. Zapewne powinno go to obchodzić znacznie bardziej, może nawet powinno go to zaniepokoić, jednakże nie potrafił odciągnąć  uwagi od płonącego  ugrem i różem malowniczego nieba.  Sehun wprawdzie nie był estetą, jego artystyczna wrażliwość pozostawiała wiele do życzenia, jednak musiał przyznać, że właśnie doświadczał czegoś pięknego i hipnotycznego. Czuł się szczęśliwy tak długo, jak mógł wpatrywać się w ten obraz i trwać w swojej rozmarzonej hipnozie.
Nie wiedział, ile czasu minęło zanim na dobre odzyskał trzeźwość umysłu, a stało się to jedynie za sprawą przeraźliwego ryku, dobiegającego z niebezpiecznie bliskiej odległości. Wystraszony podniósł się ze swojej leniwej leżącej pozycji i pierwszy raz świadomie rozejrzał dookoła. Nowe, nieznane bodźce przyczyniły się do narastającego w nim lęku. Miejsce, w którym znalazł się w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach okazało się być mu obce. W czeluściach pamięci nie potrafił odnaleźć obrazu odpowiadającego temu dzikiemu skrawkowi przyrody. Właściwie nie potrafił odnaleźć nawet najbliższych wspomnień, tym samym nie mógł przypomnieć sobie momentu, w którym tu wylądował. Zacisnął dłonie na długich źdźbłach trawy spowijającej teren, spojrzał bezradnie na ścianę lasu przed sobą, a następnie z nadzieją ponownie uniósł wzrok w stronę pięknego nieba. Gdyby nie ogarniająca go panika, może bardziej doceniłby dobrobyt natury, bowiem okazało się, że cała przyroda tętniła niesamowitym wachlarzem barw, tak jaskrawych i czystych, że trudno było wierzyć w ich prawdziwość.  
- Nie musisz się bać. Nie, dopóki tu jestem.
Drgnął, słysząc znajomy, niski głos, który budził w nim spokój, radość i ciepło wspomnień. Tak dawno nie słyszał go, a zarazem tak doskonale pamiętał. Szybko podniósł się z ziemi, gdy kątem oka zobaczył za sobą równie znajomą sylwetkę. Odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z wysokim chłopcem o śniadej cerze wysubtelnianej promieniami słońca, ciemnych, niesfornie poskręcanych włosach i twarzy... Twarzy, która nawiedzała go codziennie z bolesnym uczuciem tęsknoty. Doszedł do wniosku, że zapamiętał ją bardzo dokładnie, rozpromienioną przez zadziorny uśmiech na pełnych ustach, sięgający do kącików brązowych, kocich oczu.
- Jongin - powiedział, nie wierząc własnym oczom, zaabsorbowany jego widokiem bardziej niż widokiem niesamowitego nieba. - Kim Jongin.
Uznał, że nic się nie zmienił, jak gdyby czas stanął dla niego w miejscu. Ubrany w białą koszulę i parę startych jeansów wyglądał dokładnie tak samo jak jego Jongin sprzed lat.
W odpowiedzi pokiwał lekko głową i zrobił niepewny krok w stronę Sehuna, który trochę nieświadomie również zaczął się do niego przybliżać. Szeroki uśmiech radości nie schodził z twarzy Jongina, gdy rozpostarł ramiona, by objąć drugiego chłopaka.
- Sehun, tak bardzo za tobą tęs...
Nie dokończył, bowiem w tym samym momencie zmuszony był zrobić unik przed nachodzącą pięścią Sehuna. Chwycił go za nadgarstek, gdy dłoń znalazła się tuż obok linii jego żuchwy. Spojrzał na niego zaskoczony, jak gdyby trochę nie wierząc w to, co się dzieje. Wrogość błysnęła w oczach Sehuna, gdy mierzył go spod zmarszczonych gniewnie brwi.
- Tęskniłeś?! - dokończył za niego, śmiejąc się gorzko i z goryczą. - Ty tęskniłeś?! Jakoś nie mogę w to uwierzyć!
Jongin spuścił wzrok, jak gdyby zmieszany, może urażony ostrym tonem drugiego chłopaka, którego najprawdopodobniej się nie spodziewał.
- Tęskniłem bardziej niż możesz to sobie wyobrazić... - powtórzył, tym razem bez śladu uśmiechu. - Minął...
- Och, tak rok! - ponownie wszedł mu w słowo, po czym wyrwał dłoń z uścisku chłopaka i odsunął się od niego kilka kroków. - Cholerny rok, Jongin! Tyle właśnie minęło od kiedy zniknąłeś bez wieści, nie mówiąc już nawet o głupim "do widzenia"! Nie miałem o tobie ani jednej wiadomości, nikt nie wiedział, co się z tobą stało. Ludzie pytali, ciągle zadawali mi pytania. Dlaczego mi? Ach tak, bo myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi!
- Sehun, nawet nie wiesz, jak źle się z tym czułem - powiedział ze skruchą, chowając twarz w dłoniach. - Przepraszam cię za wszystko, naprawdę tego nie chciałem. Przepraszam...
Jasnowłosy chłopak pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym prychnął, dając jasno do zrozumienia, co myśli o jego przeprosinach.
- Nic nie mogłem zrobić - dodał, tym razem z frustracją w głosie, po czym ponownie zmniejszył odległość, która ich dzieliła. Siłą woli powstrzymał się przed desperackim chwyceniem drugiego chłopaka za kołnierz koszuli i błaganiem o wybaczenie. - Naprawdę nie chciałem odchodzić! Och, proszę... uwierz mi.
Sehun  powoli uniósł wzrok, by dostrzec rozpacz i prośbę na twarzy Jongina. Na moment ścisnęło go w gardle, bowiem przy całej złości i frustracji, którą wywoływał w nim przez ostatni rok, teraz sprawiał, że wszystkie wspomnienia odradzały się w jego pamięci na nowo. Im dłużej patrzyli na siebie w milczeniu, tym Sehun  bardziej zapominał o ostatnim roku. Jak gdyby czas zatrzymał się w miejscu, jak gdyby Jongin nigdy nie zniknął.
- Myślisz, że źle się czułeś... - odezwał się cicho Sehun. - Jongin, ja zacząłem wierzyć, że nie żyjesz.
Chłopak milczał, zaciskając usta. Sehun zaczął tęsknić za promiennym uśmiechem, po którym teraz nie było śladu. Oczy Jongina zaczęły błyszczeć, a on naprawdę nie chciał widzieć jego łez. Zanim jednak zdążył zareagować, chłopak przyciągnął go do siebie i objął tak mocno, że na moment stracił dech.
- To nie było życie. Żyje teraz, będąc tu z tobą - wyszeptał, opierając mu głowę na ramieniu.
Trwając w kleszczących objęciach przyjaciela, Sehun zaczął zapominać o urazie, jak i furii, którą jeszcze przed chwilą tak silnie odczuwał. Ciepło chłopaka, jego zapach i dotyk skutecznie go uspokajały, a zarazem stanowiły pewną rekompensatę za ostatni rok.
Niechętnie i delikatnie wyswobodził się z jego objęć, by móc na niego spojrzeć.
- Powiesz mi w końcu, co się z tobą działo? - spytał, zakładając ramiona na piersi. - Myślisz, że zasługuję na to, by wiedzieć?
Jongin wypuścił oddech i spojrzał przez ramię zniecierpliwionego chłopaka w stronę lasu.
- Obiecuję, że powiem ci wszystko, gdy tylko zajdzie słońce - odparł z powagą, po czym obaj spojrzeli na niebo.
Sehunowi trudno było ocenić po nadzwyczajnym wyglądzie nieboskłonu, jaka była obecnie pora dnia, ale obietnica Jongina wydawała mu się do zaakceptowania. Czekał tyle czasu, mógł wytrzymać kolejne kilka - kilkanaście? - godzin. Gdy tak patrzył na niebo, przypomniała mu się cała niecodzienność otoczenia, o której jeszcze bardziej niecodzienna obecność Kima Jongina pomogła mu zapomnieć.
- Gdzie właściwie jesteśmy? - spytał zdezorientowany, rozglądając się dookoła. - To jakaś Nibylandia?
- Myślę, że nie - stwierdził Jongin, lekko rozbawiony.
- Kraina czarów?
- Kraina Oz też nie - odparł, śmiejąc się.
- To w takim razie co? - spytał sfrustrowany, marszcząc brwi.
Jongin zaczął rozglądać się dookoła, jak gdyby równie zagubiony co Sehun, jednak nawet jeśli tak było, zachowywał spokój i nie wyglądał na zbytnio przejętego sytuacją.
- Trochę inaczej zapamiętałem to miejsce, ale podobna łąką była obok mojego rodzinnego domu - wyjaśnił, drapiąc się po brodzie. - Mieszkaliśmy za tym wzgórzem, gdy byłem dzieckiem.
Sehun otworzył usta zaskoczony względnie rzetelnym wyjaśnieniem. Mimo to, wciąż coś nie dawało mu spokoju, jednak wskrzeszanie racjonalnych myśli przychodziło mu dziś z wyjątkowym oporem.
- Masz ochotę na małą podróż? - zasugerował Jongin z niepewnym uśmiechem skierowanym w stronę drugiego chłopaka.
W odpowiedzi ten pokiwał głową, jednak nie ruszył się z miejsca, wciąż nie do końca pogodzony z sytuacją. Tak bardzo jak cieszył się, że widzi chłopaka, tak samo ciężko przychodziło mu to ot tak zaakceptować.
- Jongin, co my tu właściwie robimy? Jak się tu znaleźliśmy? - spytał, omiatając wzrokiem otoczenie.
Chłopak wzruszył ramionami, choć jego twarz zdradzała wahanie.
- Czy to takie istotne,  Sehun? - spytał, przekrzywiając głowę. - Podoba mi się sam fakt, że mogłem cię tu spotkać, że mogę tu być z tobą...
- Jongin, powiedz mi prawdę - nalegał ze stanowczością, która przychodziła mu z trudem, bowiem w istocie podzielał zdanie drugiego chłopaka. Jednocześnie jednak racjonalna cząstka jego świadomości wciąż go dręczyła.
Ich rozmowę przerwał głośny ryk, taki sam, jak ten który przedtem wystraszył Sehuna. Przerażony spojrzał na Jongina, który w kontraście uśmiechał się szeroko i patrzył w stronę lasu, skąd dobiegał owy odgłos. Sehun powoli odwrócił się, gotowy zmierzyć z nadchodzącą, dziką bestią.
Jego oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, gdy wzrokiem napotkał na naturalnych rozmiarów słonia, który z zadziwiającą gracją zbliżał się do miejsca, w którym stali. Zwierzę nie miało kłów i wymachiwało trąbą raz w prawo raz w  lewo. To, co jednak najbardziej uderzyło chłopaka był fioletowy odcień jego grubej skóry. Miał dziwne i niewytłumaczalne wrażenie, że przy całej swojej absurdalności, istota zdawała mu się być znajoma.
- Och, mamy szczęście - zawołał wesoło Jongin, po czym pobiegł w stronę zwierzęcia. - Trafił nam się darmowy transport!
Chłopak krzyknął uradowany niczym mały chłopiec i takiego właśnie przypominał, stanąwszy przy ogromnej czworonożnej istocie. Sehun oniemiały przyglądał się scenie, w momencie gdy drugi chłopak śmiał się głośno, łaskotany trąbą zwierzęcia o dziwacznie pogodnej facjacie.
- Tra... transport - powtórzył, nie mogąc wyjść z szoku. - Jongin, stoisz obok fioletowego słonia. Słyszysz? To jest fioletowy słoń. Fioletowy słoń! - powtarzał niczym zahipnotyzowany, bowiem znaczenie słów najwyraźniej nie mogło do niego dotrzeć.
I właśnie w  tamtym momencie razem z fioletowym słoniem nagle wszystko zrozumiał. Jak gdyby ktoś zapalił odpowiednią lampkę w jego świadomości, w końcu zmuszając go do myślenia. Jego serce zabiło mocniej, gdy kontynuował przyglądanie się drugiemu chłopakowi i zwierzęciu.
Podszedł bez strachu w stronę zajętej sobą dwójki.
- Jongin... - zaczął, gdy chłopak w końcu odwrócił na niego wzrok. - To sen, prawda? Ja śnię?
W odpowiedzi chłopak wzruszył ramionami, jednak i tym razem jego smutny wzrok zdradzał wewnętrzne zawahanie. Sehun zaczynał być coraz bardziej sfrustrowany tym, że chłopak nigdy nie dawał mu jasnych odpowiedzi.
- Też myślę, że to sen - powiedział w końcu, głaszcząc słonia po boku. - Jednak czyj?
Pogodzenie z tym faktem okazało się dla Sehuna cięższe niż mógł przypuszczać.
- To sen - powtórzył cicho, próbując przekonać samego siebie. - A ty tak naprawdę nigdy nie wróciłeś.
Ta część była dla niego najgorsza. Przez krótką chwilę pozwolił sobie wierzyć, że Jongin do niego wrócił, że wszystko mogło być jak dawniej.
- Sehun, to mój sen - zaczął przejęty chłopak, podchodząc do niego. W jego oczach na nowo zamajaczyła rozpacz. - Wróciłem. Jestem tu. Prawdziwy tak samo jak ty. Uwierz mi, proszę. To ja!
Realność tej sytuacji była wszystkim, w co naprawdę chciał wierzyć, był nawet gotów uwierzyć w istnienie fioletowych słoni, tylko po to, by sprawić, że Jongin stałby się prawdziwy. Chłopak chwycił go za ręce. Jego dłonie były ciepłe i prawdziwe. Łatwo przychodziło mu uwierzyć, gdy ich palce pozostawały w ten sposób splecione.
- Lepiej bądź tam, gdy się obudzimy - zagroził mu poważnie.
Chłopak odpowiedział lekkim uśmiechem i pokiwał głową.
- Będę - zapewnił go, mocniej ściskając jego dłonie. - Zanim jednak to nastąpi chciałbym cię gdzieś zabrać. Pozwolisz?
Zanim zdążył odpowiedzieć, podskoczył w miejscu, wystraszony kolejnym głośnym ryknięciem. Zmierzył winowajcę morderczym spojrzeniem, jednak ten zdawał się nie zwracać na niego uwagi, zajęty muskaniem trąbą włosów drugiego chłopaka.
- Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że Kim Jongin śni o fioletowych słoniach- odparł, uśmiechając się do niego z przekąsem.
- To nie jest zwykły słoń - wyjaśnił chłopak, klepiąc go za ogromnym uchem. - To Kyung, dałeś mi go w dziewiątej klasie. Miał mi przynieść szczęście na teście z angielskiego, pamiętasz?
Sehun zmrużył oczu i wpatrywał się pustym wzrokiem w żywe zwierzę, próbując sobie przypomnieć owy incydent.
- Tamten był po pierwsze mniejszy, a po drugie z porcelany - odparł drwiąco, mierząc słonia od łap po czubek łba.
- Za to ten na szczęście nie jest, więc zawiezie nas, gdzie tylko chcę - powiedział zadowolony, po czym poklepał go po boku, na co zwierzę posłusznie zgięło łapy, pozwalając mu wsiąść na swój grzbiet. - Chodź, Sehun! - zawołał, wyciągając do niego dłoń.
Zawahał się jedynie przez moment, po czym ostrożnie wskoczył na fioletową bestię pozwolił sobie zaakceptować wszystkie absurdy dopóki związane były z Kimem Jonginem.

***

Sehun nie pamiętał momentu, w którym dzika przyroda została zastąpiona nie tyle realistycznym, co zupełnie realnym miejskim otoczeniem, tak dobrze znanym im obojgu. To było ich miasto, z tym samym układem ulic, kamienic i sklepów - nawet znajomy znak drogowy pozostał tak samo przekrzywiony jak przed latami. Jedyną różnicą wciąż pozostawały kolory, jaskrawe i pełne życia.
Oraz fakt, że pierwszy raz od roku, Sehun przemierzał te znajome ulice z Jonginem. Na słoniu.
Najbardziej jednak zdziwiło go to, że przechodnie w ogóle nie zwracali na nich uwagi. Nie przeszkadzało mu, a nawet odetchnął z ulgą.
Trzymał dłonie po bokach Jongina, bojąc się, że zaraz obaj spadną z absurdalnej bestii, jednak jakimś sposobem zwierzę potrafiło zrozumieć polecenia ciemnowłosego właściciela. Tak też w pewnym momencie na jego niewidzialny znak ugięło łapy, pozwalając im zeskoczyć na chodnik osiedlowej ulicy, którą tak często kiedyś gonili do szkoły. Sehun uśmiechnął się na wspomnienie tych wszystkich wyścigów, które odbyli, by tylko złapać autobus, wiecznie spóźnieni, wiecznie żyjący w swoim własnym świecie, zapominający o obowiązkach. Dobrą stroną owych gonitw było to, że obaj pozostawali w doskonałej formie.
- Jongin, co by było gdybyś nigdy się tutaj nie wprowadził? - spytał, w tym samym momencie gdy pytanie pojawiło się w jego głowie.
Brunet zgrabnie wylądował obok niego i klepnięciem w bok pozwolił zwierzęciu odejść w stronę pobliskiego parku. Sehun odprowadził je wzrokiem, wciąż nieprzyzwyczajony do spokojnych i niewzruszonych reakcji innych ludzi.
- Mniej więcej nic - stwierdził, wzruszając ramionami. - Prowadziłbyś nudne i prozaiczne życie przeciętnego nastolatka. Na pewno nie zbudowałbyś tej genialnej bazy na drzewie pod twoim domem - dodał z szerokim uśmiechem. - Myślisz, że wciąż tam jest?
Sehun w odpowiedzi pokiwał głową, bowiem codziennie spoglądał przez okno swojego pokoju na zbudowany w dzieciństwie domek na starym drzewie posadzonym dawno temu przez dziadka. Tak często przyglądał mu się z nostalgią i tęsknotą, a zarazem tą samą dumą i podziwem dla ich młodocianych zdolności. Z perspektywy lat mógł uznać to miejsce za początek ich przyjaźni, zbudowanej tak jak ten dom - deska po desce - w którym spędzili razem zapewne więcej czasu niż w szkole. W pewnym momencie ojciec Sehuna zaczął nawet grozić, że zniszczy to miejsce, jeśli chłopak  nie zacznie interesować się swoimi stopniami, a miał w tym czasie poważne zagrożenia. Z tego powodu, on i Jongin spędzili paradoksalnie jeszcze więcej godzin w swojej bazie, próbując odkryć obce im tajemnice algebry. To było piekło dla ich  rozkojarzonych umysłów. Piekło, które jakimś cudem udało im się pokonać, dzięki czemu dom pozostał na swoim miejscu.
- Możemy ją zobaczyć? - spytał Jongin, mierząc w Sehuna błagalnym spojrzeniem. - Tęsknię za tamtymi czasami - dodał z nostalgią w głosie.
- Ja też - przyznał blondyn, choć tak naprawdę wszystko, za czym tęsknił najbardziej, znajdowało się teraz tuż przed nim. 
Ruszyli w dół ulicą biegnącą między szeregami domów jednorodzinnych, popychając się nawzajem, bądź wieszając sobie ramiona na szyi. Nawet teraz byli tak samo niepoważni i beztroscy jak zawsze. Jak gdyby nic nigdy się nie zmieniło, a Jongin nigdy nie wyjechał. Sehun w tamtym momencie mógł w pełni docenić tę piękną przyjaźń, w końcu rozumiejąc, jak solidne pozostawały jej fundamenty. Zrozumiał też jak bardzo kocha śmiech Jongina, szczery, lekki i dźwięczny niczym najpiękniejsza melodia. Kochał to. Kochał samego Jongina.
Sehun został zarzucony przez niego mnóstwem pytań, na które nie nadążał odpowiadać. Chłopak chciał wiedzieć wszystko, co działo się u niego przez ostatni rok, począwszy od szkoły, kończąc na życiu osobistym. Zatrzymał się na pytaniach o jego sprawy sercowe, siląc się na obojętność, jednak Sehun mógł dostrzec dziwny błysk w jego oczach.
Znaleźli się na zakręcie, za którym znajdował się dom Sehuna. Chłopak skręcił w tamtą stronę, wpadając na Jongina, który najwyraźniej stracił orientację w terenie. By uniknąć upadku, zakręcili się dookoła własnej osi, trzymając się za ramiona. Spokojną ulicę przeciął ich głośny śmiech.
- To nie tak, że ominęło cię wiele, Jongin - wyznał szczerze. - Wszystko, co dobre zabrałeś ze sobą - dodał z wyczuwalnym żalem.
- Zostałeś ty - odparł, łapiąc go pod ramię.
Sehun westchnął. Zbliżali się do jego domu. Wyglądał tak samo jak go zapamiętał, z tą różnicą, że nie miał na sobie żadnej skazy. Był sterylnie czysty, jak całe otoczenie, otynkowany w soczystej barwie pomarańczy. Niczym spalony słońcem. Kojarzył mu się z latem i tym wszystkim, co najlepsze w jego życiu. Jongin podzielał jego zdanie, traktując dom Sehuna jak swój własny.
- Ten rok był piekłem - powiedział, otwierając furtkę na własne podwórko. Przepuścił Jongina przed sobą. - Niewiele pamiętam, z tego co robiłem czy jak żyłem. To trochę jak śpiączka.
Jongin spojrzał na niego ze smutkiem, jak gdyby mu współczuł, może i czuł się winny? W tamtym momencie nie potrafił do końca rozszyfrować jego myśli.
- Chodźmy znaleźć nasz dom, Jongin - zaproponował z lekkim uśmiechem, wyciągając w jego stronę dłoń. Zdecydowanie bardziej wolał widzieć go szczęśliwego.
Pobiegli za budynek, gdzie rozciągał się dosyć przestrzenny sad z przewagą jabłoni i wiśni. Drzewa o tej porze roku wyglądały cudownie, przybrane w swoje wiosenne kwiaty barwy jasnoróżowej. Obaj wydali z siebie okrzyk zachwytu.
Sehun w drodze do ich starego dębu z domkiem, urwał z młodej jabłoni jeden kwiat i wetknął Jonginowi za ucho. Widok kwiecistego chłopca wywołał w nich wybuch śmiechu, w którym drugi mu zawtórował. Brunet nie pozostał mu dłużny, wkładając mu w jasne włosy kilka urwanych kwiatów.
- Czy teraz jestem piękny? - spytał Sehun, przybierając uroczą pozę.
Jongin obserwował go przez dłuższą chwilę w milczeniu, z rozmarzonym uśmiechem na ustach.
- Najpiękniejszy - odparł, zbliżając się do niego. Jego wzrok osunął się z linii wzroku Sehuna na jego usta. - Tak piękny, że mógłbym cię pocałować.
Sehun był pewien, że pozwoliłby mu na to. Nawet jeśli nie do końca potrafił zrozumieć swoich własnych reakcji, jedyne, co w tym momencie wiedział, to, że desperacko pragnął tego pocałunku.
Jongin przysunął się jeszcze bardziej, woń kwiatów jabłoni dotarła do nozdrzy drugiego chłopaka. Był tak blisko. Sehun mimowolnie rozchylił usta, jednak brunet zatrzymał się w miejscu w chwili frustrującego wahania. Zamrugał kilkakrotnie, jak gdyby moment tymczasowego odurzenia minął. Sehun nie mógł na to pozwolić, nie teraz, gdy tak bardzo tego potrzebował. Przywarł ustami do pełnych warg wycofującego się Jongina, dłonie kładąc po obu stronach jego twarzy. Poczuł, jak gorące były policzki chłopaka, przekonany zarazem, że jego twarz plonie równie mocno.
Sehun z ulgą i niewysłowioną radością zauważył, że Jongin go nie odepchnął, a jedynie z tą samą siłą odpowiedział na jego pocałunek. Uczucie, jakie w tym momencie ogarniało jego ciało i umysł wydało mu się niezwykle prawdziwe. Całował Jongina miłością prawdziwą. To wszystko musiało być prawdziwe!
Przejęty pragnieniem, pchnął Jongina w stronę drzewa, przez co chłopak uderzył o nie plecami, jednak nie potrafili przerwać. Sehun w pewnym momencie zaczął ustami sunąć wzdłuż szczęki bruneta, który wygiął głowę do tyłu, odsłaniając smukłą szyję. Blondyn wpił się w jej skórę, scałowując prawie każdy fragment. Ustami wyczuł jego przyspieszony do niemożliwości puls.
- Sehun... - westchnął Jongin, wplatając dłonie w jego włosy. - My chyba...
- Co? - spytał, rozkojarzony.
- Dojrzeliśmy - wyznał, chwytając jego twarz w swoje dłonie, tak by zatrzymać go w miejscu i złapać z nim kontakt wzrokowy. - I chcę, żebyś wiedział, że jesteś dokładnie tu, gdzie chciałem cię zawsze mieć.
Sehun zamrugał kilkakrotnie, zaskoczony dziwnym wyznaniem chłopaka. Mimo to, miał wrażenie, że zrozumiał go doskonale, co wyraził szerokim uśmiechem.
To było prawdziwe. Zawsze było prawdziwe.
- W takim razie, zostań ze mną, Jongin - poprosił go, chwytając  jego dłonie na swoich policzkach. - I nigdy nie odchodź.
Jongin nieśmiało pokiwał głową, po czym zamknął oczy.
- Chciałbym mieć specjalne miejsce w twoim sercu - wyznał cicho.
Sehun skierował jego dłoń na swoją klatkę piersiową, gdzie wyczuł własne, przyspieszone bicie.
- Zawsze będziesz je miał, Jongin - obiecał, po czym nachylił się nad nim, by ponownie znaleźć jego usta, jednak uwagę chłopaka w tym samym momencie przyciągnęło coś innego.
 Rozczarowany podążył za nim wzrokiem.
- Spójrz, nasze podpisy - powiedział Jongin z rozczulonym uśmiechem na wspomnienie strugania w starym dębie dwóch koślawych liter: "J" i "S".
Sehun przyglądał się temu z równie szerokim uśmiechem, ponownie porwany przez falę wspomnień.
- Narysujmy coś więcej, na pamiątkę tego dnia - podsunął Jongin rozentuzjazmowany pomysłem.
Drugi chłopak bezradnie wzruszył ramionami.
- Nie mam noża, przykro mi.
Tajemniczy błysk pojawił się w oczach Jongina, gdy zaczął szukać czegoś w kieszeni spodni.
- Zapominasz, że to mój sen, Sehunnie - powiedział uradowany, wyciągając scyzoryk.
To stwierdzenie wywołało w blondynie połowiczną radość, bowiem wizja snu była zbyt bolesna. W milczeniu przyglądał się, jak drugi chłopak próbuje nożem wyryć serce wokół ich liter. Po kilku nieudanych próbach nowy znak zwieńczył dzieło z ich dzieciństwa, nadając mu nowy, romantyczny wymiar.
- Piękne - stwierdził Sehun, opierając czoło o czoło Jongina. - Możemy w końcu wejść do naszego domu?
Jongin spojrzał w górę drzewa na zbudowany z desek domek na drzewie.
- Wydaje się być mniejszy niż dawniej - zauważył z lekką obawą. - Może być tam ciasno.
- Jest idealny - zapewnił go Sehun, przywierając do niego całym ciałem. - Tak jak ty.

***

Ostrożnie zrobili pierwsze kroki na drewnianej, skrzypiącej podłodze w opustoszałej konstrukcji, teraz będącej jedynie umowną świątynią ich wspomnień. Stanęli na środku, ramię w ramię, atakowani przez własną pamięć i obrazy z przeszłości, jak gdyby to magiczne miejsce ożyło za sprawą ich obecności. Sehun chwycił dłoń drugiego chłopaka, wzrok wbijając w przestrzeń, gdzie wyobraźnia podsuwała mu wizje z sprzed lat.
Jongin miał rację, ich dom zdawał się o wiele mniejszy niż lata temu, a oni czubkami głowy dotykali prowizorycznego sufitu.
Kim Jongin miał rację także w innej kwestii. Dojrzeli.
Do miłości?, Sehun miał ochotę spytać, jednak wystarczyło spojrzeć w oczy Jongina, by rozwiać wszelkie wątpliwości. Coś w jego wzroku uległo zmianie, a może zawsze tam było? Nie wiedział, ale był pewien, że jego świeciły tym samym blaskiem. Znalazł się na tyle blisko, by ujrzeć ich odbicie w ciemnych źrenicach Jongina. Pragnienie. Pożądanie. Tęsknota. Miłość. Sam nie wiedział, jak mógł utrzymywać w sobie jednocześnie tyle silnych uczuć. Wszystkie dotyczące Jongina. Zaatakował go nimi wszystkimi, gdy złączył ich usta w pocałunku. Brunet odwdzięczył mu się tym samym. To nie pomogło, a jedynie podwoiło przeżywane przez nich bolesne, a zarazem przyjemne doznanie. Cierpieli, będąc przy tym najszczęśliwsi w całym swoim życiu.
Ich ubrania lądowały na podłodze, gdy ściągali je z siebie w miłosnej walce. Odkrywali kolejne części swoich ciał, obcałowując rozpalone fragmenty z czułością a zarazem niepohamowaną namiętnością. Nadzy spojrzeli sobie w oczy, jak gdyby tocząc niemą rozmowę. Byli teraz zupełnie bezbronni, pokładając w sobie nawzajem całkowitą ufność, powierzając między siebie wszystko, co mieli. Niczego tak nie pragnęli, jak stać się w końcu jednością, dzielić się ze sobą wszystkim, ciałem, duszą i sercem.
Kochali się na twardej, drewnianej podłodze na łóżku stworzonym z własnych ubrań. Stare ściany chłonęły ich krzyki, gdy osiągali miłosne apogeum. Ich dom zapieczętował w sobie kolejne wspomnienia i tysiące wypowiedzianych słów miłości.
Leżeli spleceni w swoich objęciach długie godziny, szepcząc między sobą małe i wielkie obietnice, nucąc melodie swoich serc i próbując uwierzyć, że to wszystko było i będzie prawdziwe.
Tymczasem na zewnątrz, magiczny nieboskłon zaczął ogarniać zmierzch. Słońce zachodziło.
To był ten moment, jednak Sehun przestał go już wypatrywać.

***

Nozdrza Sehuna wypełnił słony, morski zapach, przez co zaciekawiony otworzył oczy. Zamrugał kilkakrotnie zdziwiony rozciągającym się przed nim, nieograniczonym oceanem. Woda, niespokojna i gwałtowna miała odcień głębokiego błękitu, a na horyzoncie stapiała się w jedno z gradientowym, nieustannie ciemniejącym niebem. Jego bose stopy tonęły w chłodnym, popielato-różowym piasku.
Było coś tajemniczego w tym miejscu, a zarazem niepokojącego, Opuszczona plaża wzbudzała w sercu chłopaka bliżej niewytłumaczalny strach. Różniła się od wszystkiego, co do tej pory tutaj doświadczył. Jej majestatyczne piękno skrywało w sobie coś przerażającego.
- Nie musisz się bać. Nie, dopóki tu jestem.
Ciepły głos Jongina rozwiał jego lęk. Odwrócił się w stronę, z której dobiegał, by zobaczyć chłopaka tuż za sobą. Jego osoba kontrastowała z chłodnym i martwym odcieniem otoczenia. Twarz jaśniała od nieistniejących promieni, jak gdyby Jongin swoim uśmiechem skradł z ponurego nieba słońce. Sehun mógł mu to wybacz. Nie potrzebował słońca, kiedy mógł patrzeć na ten uśmiech.
- Jongin, co my tu robimy? - spytał, chwytając go ręce. Chciał mieć go cały czas przy sobie.
Brunet rozglądnął się po nieograniczonej z żadnej strony plaży, a następnie jego wzrok zatrzymał się na falach oceanu.
- To piękne miejsce - zauważył. - Idealne na kolację - dodał z lekkim uśmiechem. Sehun miał wrażenie, że nie objął on jego oczu.
Zaniepokojony przyjrzał mu się uważniej, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że w Jonginie zaszła pewna zmiana. Wydawał się dużo bardziej zamyślony, ostrożny w gestach i słowach, jak gdyby oddalony.
- Jongin... słońce zachodzi - przypomniał mu, sam pełen obaw. - Obiecałeś mi coś, pamiętasz?
W odpowiedzi, jedną dłonią pogładził go po policzku, po czym lekko pchnął, zmuszając tym samym do odwrócenia. Sehun obrócił się na pięcie, o mało co nie wpadając na stół, którego mógłby przysiąc, że przed chwilą tu nie było. Okrągły blat przykryty był burgundowym obrusem, na którym stała jedna, prosta świeca - paląca się mimo lekkiego wiatru znad wody - oraz dwa talerze z jasną cieczą, nie na przeciwko, a  tuż obok siebie.
- Pamiętam, Sehunnie - zapewnił go cicho. - Proszę, najpierw ze mną zjedz.
Było coś desperackiego w głosie Jongina, co bardzo mu się nie podobało. Mimo to, bez sprzeciwu zajął jedno miejsce, brunet usiadł obok. Skosztował zupy, jednak nie czuł jej smaku, nawet nie poczuł jej zapachu. Zupełnie jakby próbował wody. Nie odezwał się w tej kwestii, idąc śladem Jongina i kontynuując tę absurdalną kolację. Wzrok wbijał w płomień świecy, jedyny ciepły akcent na tej opuszczonej plaży, bowiem nie widział już promieni na twarzy bruneta.
Chłopak, który do tej pory potrafił mówić bez przerwy, milczał przez cały czas, gdy jedli posiłek. Sehun ukradkiem go obserwował, jednak rozczarowany nie mógł złapać z nim kontaktu wzrokowego. W jego głowie zrodziło się paniczne pragnienie dotyku chłopaka tylko po to, by przekonać się, że wciąż tu był. Nie zastanawiając się, chwycił jego wolną dłoń, zaciśniętą na stole. W końcu znalazł jego spojrzenie, pełne smutku, wręcz rozpaczy, przez co nagle sam miał ochotę odwrócić wzrok.
- Czy byłeś dziś szczęśliwy, Sehun? - spytał lekko zachrypniętym głosem.
Zaskoczony pytaniem, zamrugał.
- Przy tobie zawsze jestem szczęśliwy - wyznał szczerze. - Nawet jeśli tego nie rozumiem, byłem szczęśliwy.
Jongin pokiwał głową.
- Zrozumiesz, wszystko zrozumiesz - zapewnił go cicho, a jego głos prawie zniknął w hałasie fal. - Długo czekałem, żeby się z tobą zobaczyć i tak bardzo za tobą tęskniłem. Nawet nie wiesz, jak jestem szczęśliwy i spokojny, że mogliśmy się zobaczyć - wyznał, nie spuszczając z niego wzroku. Sehun widział w nich wyraz uwielbienia, a zarazem ten niepokojący smutek.
Blondyn opuszkami palców przejechał po gładkim policzku Jongina. Nie spodziewał się, że po chwili spłynie po nim jedna, słona łza. Wystraszony, ujął jego w twarz w swoje obie dłonie.
- Jongin, co się stało? Dlaczego płaczesz? - spytał, zbliżając się do niego. Chciał scałować jego łzy i nigdy więcej ich nie zobaczyć.
Chłopak zawahał się przed odpowiedzią, jak gdyby słowa utkwiły mu w gardle.
- Sehunnie, to nie jest zwykły sen - zaczął, starając się panować nad głosem. - Tkwię tutaj od roku, bo... umieram. To już ostatni przystanek.
- O czym ty mówisz?! - krzyknął, mając nadzieję, że się przesłyszał.
Jongin załkał głośniej.
- Miałem wypadek... wypadek samochodowy - wyznał po chwili. - Nigdy się z niego nie obudziłem, dlatego tkwię tutaj, a jedyna droga... prowadzi dalej.
- Nie... - wyszeptał blondyn, uparcie kręcąc głową.
 Wstał od stołu. Jongin podniósł się za nim, chwytając go w objęcia. Głowa bruneta opadła na ramię Sehuna. Czuł jego uścisk, czuł jego wilgotne łzy na swojej koszuli. Był prawdziwy jak zawsze. Nie mógł umierać!
- Jedyne, co trzymało mnie przy życiu to pragnienie, by móc się z tobą pożegnać - powiedział z twarzą przy jego ramieniu.
- Pożegnać - powtórzył, nie mogąc wyjść z szoku.
- Traciłem nadzieję, że kiedykolwiek cię jeszcze zobaczę - powiedział, podnosząc się, by móc na niego spojrzeć. - Jednak byłbym spokojny, bo to, że się tu znalazłeś znaczy, że... też umierasz, Sehunnie.
Sehun zamarł. Wspomnienie śmierci wydało mu się absurdalne, bowiem nie potrafił sobie przypomnieć niczego, co wydarzyło się zanim znalazł się w tym miejscu. To również mogło go zmusić do zastanowienia.
- Ale nie martw się - zapewnił go Jongin. - Ty możesz wrócić, uratują cię. Już teraz stajesz się coraz mniej obecny w tym śnie - wyjaśnił, siląc się na uśmiech, który wyglądał jak grymas na jego zrozpaczonym obliczu. - I wrócisz tam, Sehunnie. Obiecaj mi, że znajdziesz w sobie siłę i wrócisz!
- Jak mam wrócić bez ciebie, Jongin?! - spytał, kręcąc głową. Chwycił go mocno za ręce, bojąc się, że ten zaraz zniknie.
- Nie mogę! - powiedział sfrustrowany, a nowe łzy spłynęły po jego policzkach. - Ja.. już się z tym pogodziłem, wiem, że muszę odejść i teraz jestem na to gotowy, ale chcę wiedzieć, że ty się nie poddasz. Proszę cię, Sehunnie, wróć i zachowaj mnie w swoim sercu.  
- Nie mogę - załkał, przyciągając go do siebie.
Jongin wplótł dłonie w jego włosy. Ich oddechy były tak samo szarpane, tak samo nierówne.
- Pozwól mi odejść, Sehunnie - wyszeptał. - Tak bardzo żałuję, że nie mogłem  kochać cię dłużej.
Blondyn uniósł głowę, po czym pocałował go, bezradny, niepogodzony i stęskniony jego ust. Słone łzy wieńczyły ich słodko-gorzki pocałunek, a do Sehuna docierało, że właśnie musi poświęcić wszystko.
- Tak bardzo cię kocham - zdołał powiedzieć, gdy Jongin powoli się od niego odsunął.
Brunet po raz ostatni go pocałował, krótko i czule, jak gdyby składając niemą obietnicę.
- Poczekaj tam na mnie - poprosił, starając się zapamiętać każdy szczegół Jongina.
- Będę czekał - obiecał, po czym powoli uwolnił się w uścisku chłopaka, który niechętnie i zupełnie wbrew sobie go wypuścił. - Pamiętaj o mnie, Sehunnie.
Pokiwał głową, nie mogąc powiedzieć nic więcej. Zamarł w miejscu, obezwładniony własnym cierpieniem, mógł jedynie obserwować przez łzy, jak Jongin ruszył w stronę przerażającego oceanu. Wkroczył w jego fale bez strachu, bez zawahania. Woda sięgała mu do kolan, gdy obrócił się za siebie, by ostatni raz spojrzeć na Sehuna. Jego postać zaczęła jaśnieć nieznanym blaskiem.Pomachał do niego i uśmiechnął się, prawdziwie i promiennie.
Sehun poczuł jak jego serce pęka.
 Obudził się w sali szpitalnej.
Przeżył, czując się bardziej martwy niż kiedykolwiek wcześniej.

***

Długo odzyskiwał zdrowie fizyczne po wcześniejszym brutalnym pobiciu, które teraz tak doskonale pamiętał. Jego lewa ręka wciąż tkwiła w gipsie, a on poruszał się za pomocą kul, gdy lekarz po miesiącu pozwolił jego rodzicom zabrać go do domu. Czuł się wystarczająco silny.
Był jednak pewien, że nigdy nie wyleczy ran i pustki po utraconej miłości. Z takich rzeczy nie wychodzi się po miesiącu czy latach, zostają bowiem już na całe życie.
Jongin nie żył. Gorzka prawda, z którą sam nie mógł się pogodzić, dotarła do niego jeszcze, gdy był w szpitalu. Jego stan nie pozwolił mu uczestniczyć w pogrzebie i wcale nie chciał się na nim pojawiać. Przeżył już jedno pożegnanie, nie był pewien, czy zniósłby drugie.
Mimo to, odwiedził jego grób, czego pożałował w tym samym momencie, bowiem ten namacalny dowód jedynie sprawił, że wewnątrz ostatecznie rozpadł się na kawałeczki. Tak bardzo chciał być dla niego silny i obiecywał sobie, że wkrótce mu się to uda, że pozbiera się, będzie żył dla Jongina. Jednak w tamtym momencie, widząc przy płycie nagrobnej małego, fioletowego słonia, mógł jedynie płakać i krzyczeć ze wściekłości  za to, że mu go odebrano.  Opuścił cmentarz z jeszcze większą raną w sercu.
Gdy wrócił do domu, jego kroki mimowolnie zaprowadziły go w stronę sadu. Liście już dawno opadły z owocowych drzew, zostawiając łyse i ponure korony. Skierował się prosto w stronę starego dębu.
Stanął pod drzewem, trzymającym domek na drzewie i całą ich miłość, po czym zamarł w miejscu, a jego serce, pierwszy raz od długiego czasu, zabiło szybciej z radości.
Dwie litery wyrzeźbione w dzieciństwie obleczone były nowo wyrytym sercem.
Uśmiechnął się przez łzy, pewny, że ich miłość była i będzie prawdziwa.

***

Wróciłam ^^
Zapewne szybciej niż do tej pory Was przyzwyczaiłam. Chciałabym wracać jak najczęściej.
Ciekawostka? SeKai to nawet nie moja para... -.- Mimo to, kiedyś dawno temu ktoś poprosił mnie o napisanie czegoś z tą dwójką i nie mam pojęcia, czy ta osoba jeszcze tu zagląda, ale w końcu mi się udało :) Pisząc to, zdążyłam ich nawet pokochać...
Inna ciekawostka? Ta historia była zarezerwowana dla KaiSoo, jednak po pierwszej scenie zmieniłam zamiar.
Wiem, obiecałam Wam ChanBaeka i owszem, piszę go, aczkolwiek jak zwykle fabuła mi się rozrosła, więc by nie kazać Wam znów tak długo czekać, w między czasie napisałam takie małe pocieszenie [trochę złe słowo dla tej historii...]
Chcąc rozwiać Wasze wątpliwości - nic nie brałam i nic nie piłam, pisząc ten tekst! Upajam się zupełnie innymi rzeczami.
Dziękuję, że ze mną jesteście i nie mam nic przeciwko, jeśli zlinczujecie mnie jakimś komentarzem.
Do następnego, robaczki!
<3



niedziela, 16 lutego 2014

Nasze Gwiazdy [KaiSoo] 3/3

GATUNEK: Romans, okruchy życia, wątki pseudo-kryminalne, angst
BOHATEROWIE: Do Kyungsoo, Kim Jongin
OSTRZEŻENIA: Brutalność

To zabawne, jak bardzo świat Do Kyungsoo odzyskał koloryt od momentu, gdy on sam  odzyskał dawnego Jongina. Momentami miał wrażenie, że wszystko było przesycone barwami i energią, przez co miał ochotę w jednej chwili spakować walizki i lecieć podbijać wszechświat. Czuł się silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej, a świat  zdawał się jedynie trzymać za niego kciuki. Wiedział, że bardzo dużą rolę w tej zmianie odegrał sam Kim Jongin, który podobnie jak on, ostatecznie odbił się od passy niepowodzeń i zaczął kontrolować własne życie.
Ten chłopak stał się jego bronią, niczym klucz rozwiązujący frustrującą, narkotykową gonitwę, a raczej bezowocne kręcenie się w kółko. Wystąpił w roli świadka koronnego, zdradzając wszystko, co udało mu się odkryć o grupie, z którą niedawno współpracował. Z jego pomocą, Kyungsoo udało się pojmać kolejnych członków grupy Wu Fana, a on sam upajał się widokiem jego rozwścieczonej twarzy wobec ponoszonej porażki. W takich chwilach wiedział, że było warto. Wszystko, co wydarzyło się do tej pory, okazało się mieć swój sens.
- Myślisz, że byłbym dobrym tancerzem? - spytał Jongin, wyrywając go z zamyślenia.
Niespiesznie spacerowali chodnikiem, ciesząc się słoneczną pogodą, która ostatnio była rzadkością, przegoniona tygodniami ciężkich ulew. To miłe doznanie poczuć na skórze wiosenne promienie słoneczne, niczym pierwszy przedsmak  lata.
- Możliwe - odparł Kyungsoo, kątem oka podziwiając umięśnione ramiona chłopaka, odsłonięte przez krótki rękaw T-shirtu. - Ale nigdy nie widziałem, jak tańczysz. Skąd w ogóle ten pomysł?
Jongin wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Czasem po prostu się nad tym zastanawiam - wyjaśnił, posyłając mu lekki uśmiech. - Czasem o tym śnię.
- To muszą być twoje najnormalniejsze sny - podsumował ze złośliwym uśmiechem.
Kai szturchnął go łokciem w bok.
- Tak, biorąc pod uwagę, że zwykle śnię o tobie i smokach - odciął się, gdy  przechodzili na drugą stronę ulicy. - Taniec wydaje się z tego wszystkiego najnormalniejszy.
- W takim razie, spróbuj - zaproponował Kyungsoo, po czym chwycił go za ramię i zatrzymał w miejscu, bo chodnikiem jechał rozpędzony rowerzysta, prawie na nich wpadając.
Jongin złapał się za klatkę piersiową, jak gdyby spodziewając się  ataku serca. Obaj odprowadzili rower i jego właściciela morderczym wzrokiem, gdy wjechał do pobliskiego parku.
- Powinieneś go zaaresztować, hyung - stwierdził Jongin, gdy ponownie ruszyli przed siebie.
- Zrobiłbym to, gdybym nie musiał martwić się o swoje życie - mruknął, kierując ich kroki w stronę parku.
Jongin momentalnie zatrzymał się w miejscu, widząc, że zbliżają się w stronę urokliwej alejki między drzewami.
- Chyba żartujesz - wyznał z niedowierzaniem kręcąc głową.- Nie wejdę tam.
Kyungsoo przekrzywił pytająco głowę, nie do końca rozumiejąc, co tym razem zaprzątało głowę chłopaka.
- To ten park - powiedział ze śmiertelnie poważną miną. Kyungsoo nie reagował. - To park z duchem tego dzieciaka. Nigdy tam nie wejdę!
W odpowiedzi Kyungsoo wywrócił oczami, przypomniawszy sobie o domniemanej klątwie i papierowym sercu, którego sam stał się strażnikiem. W tym samym momencie dotarło do niego, że zupełnie o nim zapomniał i porzucił w kieszeni marynarki. Dobrą chwilę zajęło mu przypomnienie sobie, którą marynarkę miał założoną tego dnia.
- Daj spokój, Kai - nalegał, ciągnąc go alejką wgłąb zielonego serca miasta. - Trzeba przełamywać swoje lęki.
Jongin w milczeniu pozwolił mu się prowadzić, jednak całym sobą zdradzał swoje sceptyczne nastawienie.
- Poza tym, jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że akurat dziś spotkasz tego dzieciaka - dodał, gdy znaleźli się w środku parku, urokliwym placu z fontanną i marmurowymi ławkami dookoła.
Kyungsoo nie ukrywał, że cała historia z chłopcem tego konkretnego dnia nie mogła zepsuć mu humoru, bowiem był zbyt szczęśliwy na myśl, że pierwszy raz od tak dawna mógł spędzić cały dzień tylko i wyłącznie z Jonginem. Trzymając go rękę ruszył w stronę jednej z niewielu pustych ławek - najwyraźniej ładna pogoda zachęciła do spacerów nie tylko ich - jednak stanął, gdy drugi chłopak zatrzymał się nieopodal fontanny.
- Mówisz?
Kyungsoo podążył za jego spojrzeniem w stronę drobnego chłopca siedzącego na murku fontanny. On również patrzył prosto na nich z nad trochę przydługiej, czarnej grzywki i wskazywał palcem na Jongina.
- Wygląda... zupełnie niegroźnie - uznał Kyungsoo, przekrzywiając głowę. - Nawet uroczo.
Reakcja Jongina wydawała mu się komiczna. Jego twarz pobladła, po czym ścisnął dłoń drugiego chłopaka tak mocno, że Kyungsoo skrzywił się z bólu.
- Jongin, to tylko mały chłopiec! - jęknął, po czym pomachał w stronę nieznanego mu dziecka.
- Co robisz, hyung? Nie nawiązuj z nim żadnego kontaktu! - krzyknął na niego ze strachem w oczach, po czym pociągnął go w drugą stronę. - Idziemy stąd.
Nie zdążył ubiec spod wzroku obserwującego ich chłopca, bowiem gdy tylko się odwrócił piskliwy głos za plecami zatrzymał go w miejscu. Jongin drgnął na znajomy dźwięk, a Kyungsoo z szerokim uśmiechem przyglądał się biegnącemu w ich kierunku dziecku.
- Ty! - zawołał chłopiec, wskazując na Jongina. - Wiem, że to ty!
Zatrzymał się przed nimi, łapiąc oddech. Z bliska wydawał się jeszcze drobniejszy, dodatkowo Kyungsoo rzuciło się w oczy, jak bardzo był chudy.
- Tak, ja - odpowiedział bystro Jongin, stojąc jeden krok za Kyungsoo, którego cała sytuacja zdawała się bawić.
- Dlaczego zacząłeś uciekać? Czy coś nie tak z moim sercem? - spytał, przekrzywiając głowę, a długa grzywka zakryła jego duże oczy. - Czy dobrze się nim opiekujesz?
Jongin momentalnie zwrócił się w stronę Kyungsoo, jak gdyby sam ciekawy odpowiedzi. Chłopak otworzył usta, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nie był do końca pewny. Cóż, mógł uznać, że był prawie pewny.
- Wszystko jest z nim w porządku - zapewnił chłopca, który dopiero w tym momencie zwrócił na niego uwagę. - Sam tego dopilnowałem - dodał, posyłając mu szeroki uśmiech i jego serce zabiło ze szczęścia, gdy mała istota przed nim odwzajemniła gest.
- Wspaniale - zawołał uspokojony. - Ona też byłaby szczęśliwa. Tego właśnie chciała, gdy mi je podarowała.
- Kto? - spytali go równocześnie.
Chłopiec zamrugał kilkakrotnie, jak gdyby zdziwiony, że tego nie wiedzą.
- Moja mama - odparł, nieświadomie splatając dłonie. - Powiedziała, że to najważniejsza rzecz w moim życiu, bym oddał swoje serce ludziom, którzy tego potrzebują. A ty - zwrócił się do Jongina. - tamtego dnia wyglądałeś bardzo smutno.
Jongin wytrzeszczył oczy zaskoczony faktem, że nieznajome dziecko potrafiło zaobserwować tak wiele. W końcu dotarło do niego, jak bardzo mylił się w jego ocenie, przez co zmieszany przeczesał ręką włosy.
- Twoja mama musi być mądrą kobietą - powiedział Kyungsoo z lekkim uśmiechem. - tak samo jak ty.
- Moja mama była najlepsza  - zgodził się, jednak uśmiech na jego twarzy przygasł.
Ani Kyungsoo ani Jongin nie wiedzieli, co odpowiedzieć, gdy smutna prawda do nich dotarła. W tamtym momencie zapewne oboje zobaczyli w tym małym chłopcu samych siebie sprzed lat.
- Ale wciąż tu jest, prawda? - powiedział, siląc się na wesoły ton i wskazując na klatkę piersiową, gdzie biło jego serce. - Wiem, że jest.
- Tak - powiedział cicho Jongin, po czym wyciągnął przed siebie dłoń i niepewnie pogłaskał dziecko po głowie. - I zawsze tam będzie. Nigdy o tym nie zapomnij.
Chłopiec uśmiechnął się do niego i pokiwał głową.
- A ty dobrze opiekuj się tym sercem - przypomniał mu, robiąc krok do tyłu. - To w końcu największy dar.
Miał rację.
Pożegnał się z nimi i odszedł w swoją stronę, natomiast oni w milczeniu ruszyli dalej z myślami wokół nieznajomego dziecka, które zdawało się wiedzieć o miłości więcej niż niejeden dorosły człowiek.

***

"Nigdy nie kocha się za bardzo."
- Éric-Emmanuel Schmitt

Tej nocy księżyc świecił w pełni, okraszając otoczenie srebrnym, enigmatycznym blaskiem. Ulica była uśpiona i cicha, a Kyungsoo po raz kolejny docenił fakt, że ich mieszkanie znajdowało się na obrzeżach z dala od miejskiego hałasu.
Siedzieli z Jonginem na podłodze swojego niewielkiego balkonu, niczym jedyne żywe dusze  w tej okolicy. Lubili spędzać tu czas, bo takie momenty miały w sobie coś magicznego, dostępnego tylko dla nich.
- Twoja kolej - ogłosił Jongin,
Przewiesił nogi przez balustradę. Na balkonie nie było wystarczająco miejsca, by mógł je swobodnie wyciągnąć, jednak nie narzekał, bowiem ograniczona przestrzeń sprawiała, że siedzieli bardzo blisko siebie. Obserwował, jak Kyungsoo sięga do pudełka z czekoladkami i niepewnie wybiera tę w kształcie róży. Włożył ją do ust i zaczął delektować się smakiem. Jongin w tym czasie zapatrzył się na płomień świecy, którego odbicie igrało w oczach chłopaka.
Chciał go pocałować.
W tym samym momencie twarz Kyungsoo wykrzywiła się w grymasie, na co Jongin uśmiechnął się mimowolnie, bowiem i to miało swój urok.
- Marcepan - powiedział, z trudnością przełykając czekoladkę.
Jongin wziął kartę z wypisanymi smakami, po czym znalazł tę w kształcie róży.
- Dobrze - powiedział, trochę zawiedziony. - Tym razem masz szczęście.
- Nie cierpię marcepanu, więc to połowiczne szczęście.  - mruknął. -  Twoja kolej, Kai.
Chłopak sięgnął po pierwszą z brzegu pralinę w kształcie klonowego liścia. Przyglądał jej się przez moment, po czym wzruszywszy ramionami, ugryzł połowę. Słodycz rozpłynęła się po jego ustach, a po chwili poczuł lekko kwaśny, owocowy posmak.
- Śliwka? - spytał, patrząc na drugą część czekoladki.
Kyungsoo sprawdził smak. Jongin, widząc złośliwy uśmiech rodzący się na jego ustach, wiedział, że coś było nie tak.
- Nie mam pojęcia, jak mogłeś pomylić śliwkę z wiśnią! - powiedział, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Wypiłem już sporo - tłumaczył się i w istocie zaczynał czuć, jak alkohol pali go od środka, wprowadzając go w przyjemny nastrój otępienia.
- Jest trzy do dwóch - przypomniał mu Kyungsoo, po czym wziął butelkę białego wina i nalał do kieliszka drugiego chłopaka. - Teraz już trzy do trzech.
Jongin westchnął, biorąc do ręki kieliszek.
- Zanim to wypije, chyba powinienem coś powiedzieć, bo później uznasz to za pijany żart - powiedział, odkładając wino i przybliżając się do zdezorientowanego chłopaka. - Chcę tylko powiedzieć, że to ty jesteś tym wszystkim, czego szukałem w życiu, Do Kyungsoo - Szybko przyłożył palec do ust drugiego chłopaka, który najprawdopodobniej chciał zniszczyć jego moment swoim sarkastycznym komentarzem. - I mam coś dla ciebie.
Kyungsoo zamrugał kilkakrotnie, po czym z ciekawością obserwował, jak Jongin szukał czegoś w kieszeni spodni.
- Mam nadzieję, że nie próbujesz jedynie odwrócić mojej uwagi i wykręcić się od picia... Co to? - urwał zaskoczony, gdy Jongin bez słowa wziął go za lewą dłoń i wsunął na serdeczny palec srebrną obrączkę.
- To nie są zaręczyny - powiedział, śmiejąc się na widok zszokowanej miny drugiego chłopaka, który wbijał wzrok w srebrny przedmiot na swoim palcu. - To tylko... symbol. Mam taką samą - dodał i uniósł w górę lewą dłoń, na której w świetle świecy, zamigotała srebrna obrączka. - Spójrz - zbliżył rękę do jego twarzy. - Wygrawerowałem na nich gwiazdy.
Kyungsoo przyglądał się w milczeniu obrączce, czując że coś ściska go w gardle.
- To piękny symbol, Jongin - powiedział cicho, odzyskując mowę. - I nie mam pojęcia, co powiedzieć - pokręcił głową, walcząc ze wzruszeniem. Wypite wino niczego nie ułatwiało. - Kocham cię za bardzo, by to ująć w słowa.
Uśmiech Jongina zdawał się być jaśniejszy od płomienia świecy.
- Zawsze możesz mi pokazać - zaproponował, nachylając się nad nim jeszcze bardziej.
- Pokażę - zgodził się, po czym uklęknął przed nim, złączając ich usta w pocałunku.

***

Jongin najprawdopodobniej miał rację, zastanawiając się nad tańcem, bowiem, gdy zaczął uczęszczać na zajęcia, odkrył, że sprawia mu to niezwykłą radość. Próbował różnych rzeczy, jednak jego ostateczną formą okazał się hip hop. Kyungsoo cieszył się razem z nim, jednak mimo że minęły tygodnie, nigdy nie widział go tańczącego. Miał nadzieję, że niedługo doczeka tego momentu, a póki co czerpał przyjemność z samego widoku Jongina, promieniującego nową energią i entuzjazmem.
Stworzyli swoją własną rutynę dnia - Kyungsoo zwykle zaczynał wcześniej i tak też kończył, przez co to on był zwykle tym, który czekał wieczorem na powrót Jongina. Bez obaw, bez podejrzeń, tak było dużo łatwiej.
Nie przejął go zbytnio fakt, że chłopak już powinien wrócić z treningu, bowiem spóźnienia stanowiły niemal nieodłączną część natury Kima Jongina. Przez te wszystkie lata Kyungsoo uzbroił się w duże pokłady cierpliwości.
Siedział przy kuchennym stole, czytając akta nowego podejrzanego, jednak myślami błądził wokół niego, a dłońmi odruchowo obracał obrączkę na palcu. Podskoczył w miejscu, gdy w cichym, pustym mieszkaniu rozległ się głośny dźwięk jego telefonu. Natychmiast zerwał się z miejsca i pobiegł w stronę holu, gdzie w płaszczu zostawił komórkę. Odebrał szybko z nadzieją, że usłyszy  znajome "jestem w drodze, hyung."
Nie usłyszał.
- Halo? - spytał niepewnie, bowiem z drugiej strony nie doczekał się ani słowa, a jedynie szmer i jak gdyby zduszony jęk. Zmarszczył brwi. - Halo?!
Szmery stały się wyraźniejsze, po czym jego uszu dobiegł czyjś niewyraźny chichot.
- Odciąłem ci skrzydła, ptaszyno - powiedział męski, niski głos po drugiej stronie. - Jak teraz polecisz, Do Kyungsoo?
Początkowo telefon uznał za głupi żart, takie zdarzały się już wcześniej, więc nie trudno było mu połączyć tych dwóch rzeczy. Na końcu języka miał już ripostę do owego mało śmiesznego człowieka, jednak nagle zamarł ze słowami na ustach. Jego serce zdawało się zatrzymać w miejscu, gdy uprzedni zduszony jęk nasilił się do tego stopnia, że był w stanie go rozpoznać. Jongin.
- Nie - wyszeptał przerażony.
- Och, najwyraźniej usłyszałeś naszego nowego, uroczego gościa - odezwał się nieznajomy kpiącym tonem. - Jongin, tak? Nie chciał się przedstawić, ale Wu Fan mówił, że jest przystojny, więc to by się zgadzało.
Wu Fan? Nie, Wu Fan był zamknięty, widział go dzisiaj.  Kyungsoo zacisnął pięści. To nie mogło się dziać. Pod żadnym pozorem nie mogło!
- Słuchaj, ty śmieciu - wycedził przez zęby. - Niech to lepiej będzie głupi żart, bo przysięgam, że...
- Że co zrobisz? - przerwał mu mężczyzna, po czym zaśmiał się niczym szaleniec. - Jeśli to nie żart, to co możesz zrobić, Do Kyungsoo?
- Zabiję cię - powiedział, starając się, by jego głos się nie załamał.
Nastąpiła cisza przerwana jedynie śmiechem nieznajomego. Nienawidził tego dźwięku, który z miejsca zaczął doprowadzać go do szału.
- Czekam - odezwał się wesoło. - Niestety, to nie jest opcją, bo tym razem to nie ty układasz reguły.
- Ty...
- Jeśli cenisz tego chłopaka, spuścisz z tonu i zaczniesz słuchać tego, co mam ci do powiedzenia - powiedział już poważnym tonem. Kyungsoo milczał i przez chwilę znów usłyszał jęk, którego tak bardzo pragnąłby nigdy nie usłyszeć. - Uwolnisz Wu Fana.
Nie. Nie mógł tego zrobić. Nigdy w swoim całym życiu nie mógł tego zrobić!
- Słyszałeś mnie, ptaszyno? - rozległo się pytanie zniecierpliwionego rozmówcy. - Uwolnisz Wu Fana, bo najprawdopodobniej moja stopa właśnie dotyka całego twojego świata - Po tych słowach usłyszał kolejny krzyk, przez co zacisnął mocno powieki, powtarzając sobie, że to nieprawda. - Tak łatwo byłoby go... zniszczyć?
- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz?! - spytał, biorąc głęboki oddech, by zapanować nad emocjami. - Chcę go zobaczyć, ty...
- Ciii... - uciszył go. - Dam ci trzy dni na przemyślenie oferty, Kyungsoo. Będę na tyle miłosierny, by pozwolić wam na małą, słodką rozmowę. Mów.
Kyungsoo usiadł na podłodze w holu, czując, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Usłyszał kroki, a następnie kolejny jęk. Później wszystko ucichło, a jedyne co zostało to czyjś szybki oddech.
Zebrał się na odwagę.
- Jongin? - spytał, modląc się by  to nie był on.
- Kyungsoo... - Zdusił krzyk bólu, słysząc znajomy głos. Był słaby, ale w tej kwestii nie mógł się już dłużej oszukiwać. - Hyung... chyba znowu narobiłem ci... kłopotu - mówił z przerwami, jak gdyby z trudem łapiąc oddech. - Przepraszam.
Nie zauważył momentu, w którym łzy zaczęły płynąć po jego policzkach. Nie tamował ich, nawet nie był w stanie. Czy w ogóle mógł jeszcze mówić?
- Jongin, nie przepraszaj... - wydusił załamanym głosem. - Obiecuję... obiecuję, że cię stamtąd wyciągnę. Prędzej zginę, ale znajdę cię, słyszysz? Jongin... nie bój się.
- Wiem o tym, hyung - powiedział cicho, jednak z pewnością.
Kyungsoo nie usłyszał nic więcej, bo telefon ponownie przejął porywacz.
- Zabiję cię! - krzyknął chłopak, znów słysząc jego chichot. - Znajdę cię i zabiję!
- Najpierw uwolnisz, Wu Fana.
- Chcę go zobaczyć!
- Zobaczysz. Trzy dni, Do Kyungsoo. Przemyśl to. Słodkich snów - powiedział przesłodzonym tonem, od którego chłopak miał ochotę rzucić telefonem o ścianę, jednak zanim to uczynił, połączenie zostało przerwane.
Kyungsoo został sam, na podłodze w pustym mieszkaniu, roztrzaskany na kawałeczki, niezdolny  ruszyć się z miejsca.
To nie mogło się dziać.

***

- Cela numer 13 - powiedział do strażnika tonem oficjalnym i wypranym z emocji.
Miał wrażenie, że krępy mężczyzna rzucił mu zaniepokojone spojrzenie i wcale nie wydawało mu się to dziwne. Wiedział, że wyglądał jak wrak człowieka, tak też się czuł.
Wczorajszy wieczór nie był tylko koszmarem, był piekielną rzeczywistością. Z taką myślą obudził się na zimnych panelach w korytarzu, nie pamiętając momentu, w którym zasnął. Niewiele pamiętał, nawet momentu, w którym wyszedł z domu i skierował się do więzienia. Samego siebie zaskoczył faktem, że wciąż był w stanie funkcjonować. Nie mógł się poddać, pod żadnym pozorem. Przyjął za pewne, że uwolni Jongina, że ten do niego wróci i nie przyjmował do wiadomości żadnej innej opcji.
Ruszył za strażnikiem w stronę wskazanej celi, którą ostatnio odwiedzał coraz rzadziej i przyjął tę zmianę z wdzięcznością. Dziś było to ostatnie miejsce, w którym chciał się znaleźć.
Strażnik otworzył zamek i odciągnął kratę z niemiłym skrzypnięciem.
- Poczekaj tu - zarządził mężczyźnie, po czym sam wszedł do celi.
Wewnątrz panował półmrok, jednak jego wzrok od razu trafił na siedzącą na łóżku wysoką postać.
Wu Fan uśmiechał się, patrząc mu prosto w oczy.
To wystarczyło, by Kyungsoo, niczym ten sam dwunastoletni dzieciak, rzucił się na niego, celując pięścią w szczękę. Uderzył go z taką siłą, że mężczyzna opadł na łóżko, mimo że był od niego dużo większy.
Kyungsoo chwycił się za nadgarstek, próbując powstrzymać samego siebie przed wymierzeniem kolejnego ciosu. Oddychał ciężko, patrząc morderczym wzrokiem w stronę powoli podnoszącego sie Wu Fana. Jeśli kiedykolwiek czegoś szczerze nienawidził to właśnie był ten moment w jego życiu.
- Jakiś problem, panie władzo? - spytał zimnym tonem mężczyzna na łóżku i mimo, że krzywił się z bólu, potrafił wciąż uśmiechać triumfalnie.
- Ty jesteś problemem - powiedział, zaciskając pięści. - Jak. Śmiałeś.
Wu Fan prychnął kpiąco.
- Ostrzegałem cię, że będziesz żałował - odparł. - Mówiłem, że to ja mam nad tobą władzę.
- Zamknij się! - powiedział, podnosząc ton, jednak wciąż nad nim panował, nie chcąc sprowadzić strażników do celi. - Zamknij się i go uwolnij.
- Znasz zasady. Ty wypuszczasz mnie, my wypuszczamy twojego kochanka, to chyba prosty układ? - spytał drwiąco, unosząc jedną brew.
Kyungsoo zmrużył oczy.
- Śnisz - wysyczał.
- Nie, w innym razie to ty będziesz niedługo mógł jedynie o nim śnić. To taki młody chłopak....Nie żal ci?
Zamknął oczy, jednak to nic nie dało, bowiem wyobraźnia podsunęła mu obraz Jongina, a to ostatecznie przelało miarkę.
- Ty...! - zaczął, jednak nie skończył, rzuciwszy się z pięściami na Wu Fana.
Bił go na oślep, z siłą której  u siebie nie znał, napędzany wściekłością, frustracją, a zarazem desperacją. Oto miał przed sobą główne źródło swoich problemów.
A on tak bardzo chciał go odzyskać.
Uderzał i kopał mężczyznę, a ten nawet nie próbował się bronić. Spojrzał na jego zakrwawioną twarz, jednak nawet to nie przyniosło mu satysfakcji, a jedynie sprawiło, że czuł się jeszcze gorzej.
Nie pamiętał momentu, w którym strażnik siłą wyprowadził go z sali. Upadł na podłogę w jego biurze, krzycząc i płacząc z niemocy. Mężczyzna milczał, jak gdyby bojąc się do niego podejść.
To nie mogło się dziać.

***

Strażnik okazał się wyjątkowo wyrozumiałym człowiekiem i nie zatrzymał go za pobicie więźnia, mimo że Kyungsoo nie powiedział nic na swoje usprawiedliwienie. Doceniłby ten gest dużo bardziej, gdyby był w stanie wskrzesić w sobie jakąkolwiek pozytywną emocję. Tę część jego serca wypełniała pustka.
Wrócił do mieszkania, które wydawało mu się zupełnie obcym miejscem, niczym więzienie. Jego własne więzienie, ale tysiąckroć gorsze, bo na każdym kroku widział wspomnienie Jongina. Bał się wejść do sypialni, gdzie na suficie fluorescencyjne gwiazdy były niczym gwoździe do jego trumny.
Wszedł do kuchni, z telefonem w ręku, po czym usiadł na parapecie i z naiwną nadzieją wypatrywał Jongina.

***

Telefon zadzwonił o tej samej porze, co wczoraj i Kyungsoo ponownie podskoczył w miejscu, tym razem z ciężko bijącym sercem. Nie musiał też nigdzie iść, bo telefon miał ciągle przy sobie. Odebrał po pierwszym sygnale.
Zaskoczony zauważył, że była to video rozmowa.
Zobaczy go, było jego pierwszą myślą.
Wstrzymując oddech, czekał aż czarny ekran wypełni obraz.
Zanim to nastąpiło, usłyszał przesuwanie krzesła, a niedługo po tym w telefonie pojawił się wgląd na puste pomieszczenie o ścianach w mdłym, miętowym kolorze. Cierpliwie czekał na dalszy ciąg, jednak nic się nie zmieniało. Dźwięk był niewyraźny i dobiegało do niego dużo szmeru oraz jeden inny odgłos, jak gdyby ktoś... łkał? Wolał zrzucić to na swoje paranoiczne myśli.
- Jesteś złym chłopcem, Kyungsoo - odezwał się znajomy głos tego samego mężczyzny, co wczoraj. - Zamiast słuchać, o co cię prosimy, robisz wszystko na opak. Próbujesz nas zdenerwować?
Kyungsoo zacisnął dłoń na telefonie.
- Gdzie on jest? - spytał głośno.
Odpowiedział mu chichot. Ktoś pociągnął nosem.
- Chyba naprawdę nas nie doceniasz, Kyungsoo. Gdyby tak było, nie odważyłbyś się dotknąć Wu Fana - odezwał się mężczyzna. - Naprawdę musimy ci to udowadniać, żebyś w końcu zrozumiał?
Zanim zdążył odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi. Odruchowo ruszył z miejsca, z tą samą naiwną nadzieję, że to...
- Nigdzie nie idź, ptaszyno. Nie skończyliśmy, nie chcesz kogoś zobaczyć? - Rozmówca zatrzymał go w miejscu.
Zapomniał o dzwonku do drzwi i wbił wzrok w ekran telefonu. Obraz się poruszył, gdy ktoś skierował obiektyw w stronę rogu pomieszczenia. W kadrze pojawiło się biurko, na którym nie było nic poza kilkoma ciemnymi plamami. Kamera powędrowała w górę i Kyungsoo w końcu zobaczył Jongina.
Wstrzymał oddech i próbował powstrzymać nadchodzące łzy. Twarz Jongina w sztucznym białym świetle była blada, a pod zapuchniętymi oczami, po prawej stronie widniał świeży siniak. Kyungsoo zakrył usta dłonią na widok tej pięknej i ukochanej twarzy jego księcia, teraz tak okrutnie oszpeconej.
Zabije ich, powtórzył w myślach, nie spuszczając oczu z Jongina. 
Chłopak w telefonie zdawał się walczyć z płaczem, jednak kilka łez i tak spłynęło po jego policzku. Nic nie mówił, zaciskając usta. Kyungsoo nigdy nie widział tyle cierpienia na jego twarzy.
- Jongin... - powiedział, jednak zdał sobie sprawę, że i on ma problemy z mówieniem. - Jongin, tak mi przykro.
Chłopak w odpowiedzi pokręcił głową, jednak wciąż nie odezwał się słowem.
- Popełniłeś dziś wielki błąd, Do Kyungsoo - Usłyszał gdzieś zza kadru telefonu poważny ton porywacza. - Okaleczyłeś Wu Fana.
Kyungsoo miał ochotę krzyczeć z furii, jednak widok cierpiącej, a zarazem wciąż anielskiej twarzy Jongina, sprawiał, że mógł jedynie płakać.
- A ja okaleczyłem jego.
Na te słowa o mało nie wypuścił telefonu z dłoni. Jego serce zamarło, a oczy rozszerzyły się w przerażeniu.
- Co... - zaczął z trudem wymawiając kolejne słowa. - Co mu zrobiłeś, ty potworze?!
Jongin załkał głośno, nie mogąc się dłużej powstrzymywać.
- Kyungsoo, kocham cię! - krzyknął zanim porywacz przekręcił kamerę na pustą część pokoju.
- Masz dwa dni, Do Kyungsoo - powiedział rozmówca. - Postępuj ostrożniej.
Połączenie zostało zakończone, zostawiając go w totalnym szoku, wściekłego i tak bardzo bezwładnego.
Odłożył telefon na stole w obawie, że zaraz roztrzaskałby go na kawałeczki, a stanowił on jedyne źródło łączące go z Jonginem.
Gdy szok zaczął ustępować, a jego umysł znów mógł względnie trzeźwo myśleć, przypomniał sobie o dzwonku do drzwi. Czy możliwe, że osoba wciąż czekała na korytarzu? Chcąc zająć czymś myśli, ruszył w stronę wejścia. Otworzył drzwi, jednak nikogo tam nie zastał, jednak gdy zamykał je za sobą, kątem oka dostrzegł małą paczkę na wycieraczce.
Przełknął głośno ślinę, po czym wziął ją i zatrzasnął za sobą drzwi. Natychmiast rzucił się do jej rozpakowywania, przewidując najgorsze scenariusze.
Dlaczego tym razem nie mógł się mylić?
Krzyknął w prawdziwej rozpaczy oraz furii.  Rzucił paczkę na podłogę, sam upadając na kolana, zniszczony i doprowadzony na skraj wytrzymałości.
Chciał umrzeć. Tak bardzo chciał w tym momencie umrzeć.
W paczce znajdował się ludzki palec ze znajomą obrączką z gwiazdą.

***

Nie wiedział, ile minęło zanim wstał z łóżka, ale miał wrażenie, że przeleżał na nim dobre kilka lat, próbując pozbierać samego siebie. Wiedział, że powinien być silny, ale tak naprawdę zaczynało mu brakować wiary w samego siebie. Wciąż jednak miał cel i osobę, która w niego wierzyła. Zaczynał nienawidzić samego siebie za to, że po raz kolejny ją zawodzi.
 Przestał płakać, bowiem najwyraźniej nie miał już czym. Usiadł na łóżku, próbując znaleźć dalszą drogę działania. Tak trudno przychodziło mu myśleć racjonalnie, gdy całe jego ciało zdawało się myśleć tylko o Jonginie. Wspomnienia niczym noże kaleczyły jego ciało, które i bez tego stanowiło ludzki wrak.
Wtedy sobie o tym przypomniał.
Wstał z łóżka i dla zajęcia czymś myśli podczas tego niekończącego się czekania na kolejną rozmowę, ruszył w stronę szafy. Przeglądał swoje ubrania, starając się ignorować obecność ciuchów Jongina, które niczego nie ułatwiały. W końcu znalazł granatową marynarkę, zapomnianą w kącie szafy. Wyciągnął ją i zajrzał do kieszeni.
Była pusta. Ani śladu po sercu.
Dotarło do niego, że zawiódł go nawet w tej kwestii.

***

Musiał się poddać, przyznał przed samym sobą. Musiał to zrobić i teraz przez pryzmat konsekwencji, zrozumiał jak bardzo był głupi, nie zrobiwszy od razu tego, czego od niego oczekiwali. Nie miał pojęcia, jak dalej żyć z myślą, że to przez niego Jongin został okaleczony, a w dodatku wciąż istniało ryzyko wobec jego życia.
Zmuszony był czekać na telefon, bo porywacz dzwonił z numeru zastrzeżonego. Był beznadziejnym stróżem prawa, nawet nie zasługiwał na to miano. Tak bardzo zaczynał siebie nienawidzić.
Ostatnie trzy dni spędził na czekaniu i miał tego już zupełnie dość. Pragnął to skończyć, zapomnieć i uciec, a następnie błagać Jongina, by mu wybaczył. Sam nie umiałby już sobie wybaczyć.  
Trochę go zaskoczył, dzwoniąc o dziesiątej rano, jednak Kyungsoo był gotowy o każdej porze, nie zmrużywszy oka od czasów, których nawet już nie pamiętał. Odebrał.
Zobaczył ten sam pusty pokój.
- Wielki dzień, co? - odezwał się znienawidzony przez niego głos.
Kyungsoo zachowywał spokój, zupełnie poddany i gotowy zrobić wszystko. Nawet nie miał już siły krzyczeć.
- Zrobię to - powiedział cichym, zachrypniętym głosem. - Uwolnię go. - Dawny Kyungsoo nie mógłby uwierzyć w te słowa.
Dawny Kyungsoo już nie żył, przypomniał sobie w duchu.
- Cudownie - odparł mężczyzna na linii przesadnie rozentuzjazmowanym tonem.
- Uwolnij go, proszę - Nienawidził się za ten błagalny ton.
- Gdy tylko Wu Fan wyjdzie na wolność - Postawił warunek. - Im szybciej to się stanie, tym szybciej spotkasz chłopaka.
- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz?! - spytał na nowo rozdrażniony.
-Dotrzymuje słowa, nie zauważyłeś?
Kyungsoo zacisnął usta.
- Chcę go zobaczyć - zażądał. - Teraz.
Mężczyzna najwyraźniej się wahał, jednak ostatecznie kamera poruszyła się, kierując w to samo miejsce, gdzie uprzednio widział Jongina. Jego twarz pojawiła się na ekranie, równie blada i zmęczona. Już nie płakał, jednak jego oczy zdradzały tę samą rozpacz.
-  Hyung... - zaczął, siląc się na uśmiech. - Nie widzę gwiazd.
Kyungsoo wytrzeszczył oczy, jednak pokiwał głową, by kontynuował. Ich kod. Kod, wymyślony dla zabawy miał ich teraz uratować?
- Dodaj ocet do oliwy - powiedział Kai. - Odejmij dwa od jednego.
Kyungsoo starał się utrwalić w pamięci każde jego słowo, a dłonią zaczął szukać na stole długopisu. Jedyne, co znalazł to flamaster, więc nie myśląc długo zaczął pisać po kuchennym blacie.
Porywacz nie zwrócił uwagi na zupełnie bezsensowne słowa Jongina, bowiem połączenie wciąż trwało.
- Tak bardzo cię kocham, hyung - dodał łamiącym głosem.
- Kai, tak mi przykro - powiedział na skraju rozpaczy, zakrywając usta. - Wybacz mi, proszę. Kocham cię i niedługo z tego wyciągnę, obiecuję!
Blada twarz Jongina nagle zniknęła, gdy mężczyzna przekręcił kamerę o sto osiemdziesiąt stopni i Kyungsoo po raz pierwszy zobaczył jego twarz. Zaskoczyło go, jak młodo wyglądał, nie mógł być dużo starszy od niego. Kyungsoo nie zwrócił jednak większej uwagi na jego fizjonomię, bo za głową mężczyzny znajdowało się okno, za którym mógł zobaczyć kontur budynku. Uznał to za bardzo pomocną wskazówkę przy znalezieniu odpowiedniego pomieszczenia.
- Czas leci, Do Kyungsoo - powiedział porywacz, po czym się rozłączył.
Natychmiast wrócił do blatu, składając zaszyfrowaną wiadomość.
- Dodo? - spytał mrużąc oczy, by po chwili wytrzeszczyć je w oświeceniu. Adrenalina sprawiała, że jego umysł działał niezwykle szybko. - Hotel Dodo, tak! Odejmij dwa od jednego... to nie ma sensu...
Przetarł twarz dłonią, jednak uparcie zmuszał się do myślenia.
- Minus jeden - odpowiedział sobie. - Sutereny. Och, Jongin... dziękuję, tak bardzo ci dziękuję.
Jego umysł działał szybko, a ciało chciało od razu ruszyć w stronę hotelu. Tym razem jednak postanowił nie podejmować pochopnych decyzji. Za dużo już stracił.
Wykręcił numer na komisariat.


***

Kyungsoo bardzo szybko i chaotycznie wyjaśnił sytuację swoim dwóm, najbardziej zaufanym kolegom z drużyny, kończąc monolog ostrzeżeniem przed wielkim niebezpieczeństwem i zagrożeniem życia. Dziękował im, że zrozumieli i niecałą godzinę po telefonie porywacza, dojeżdżali do hotelu Dodo.
Zaparkowali przed wejściem i chłopak szybko rozglądnął się po okolicy, szukając znajomego budynku, który zamajaczył mu w kamerze porywacza. Rozpoznał go w wysokiej kamienicy stojącej na wschód od hotelu.
 - Idziemy - zawyrokował, po czym sam pobiegł w stronę wejścia. Dwójka podążyła za nim.
Chwilę błądzili po korytarzach, co jakiś czas zmuszeni pokazywać odznaki przed personelem hotelu. Kyungsoo ostrożnie zaglądał do pomieszczeń, trzymając w dłoniach pistolet. Pozostali robili to samo w innych pokojach i w ten sposób przeszukiwali wzdłuż wschodnią ścianę budynku.
W większości trafiali na puste magazyny, wszystkie skąpane w tych samych mdłych barwach, jednak mniej więcej na środku budynku, trafili na zamknięte drzwi. Kyungsoo bezmyślnie zaczął szarpać się z klamką, krzycząc o odzew z drugiej strony. Dwójka policjantów, próbowała go powstrzymać, przypominając o ostrożności i dyskrecji, jednak gdy dobitnie wyjaśnił im, co w tym momencie myśli o dwóch wymienionych, pozwolili mu robić swoje. Kyungsoo postanowił wyważyć drzwi.
A co jeśli to nie ten pokój, spytał go głos rozsądku. Jedynie narobił hałasu i zdradził ich obecność.
Tak wiele w tamtym momencie ryzykował.
Z ciężkim sercem, kopnął z całych sil w drzwi, a te otworzyły się na oścież.
Trzymając przed sobą wyciągnięty pistolet, wszedł ostrożnie do środka, asekurowany przez pozostałą dwójkę. W małym pokoju nie było oprawcy, ale samo miejsce zdawało się tak bardzo znajome. To samo okno, ten sam widok...
- Hyung?
O mało nie wypuścił z dłoni naładowanego pistoletu, słysząc słaby i zachrypnięty głos z drugiego końca sali. Odwrócił się, opuszczając broń, by zobaczyć chłopaka siedzącego przy ścianie obok biurka.
- Jongin... - Odetchnął z ulgą i w jednym momencie pobiegł do niego.
Chwycił jego twarz w swoje dłonie, próbując uwierzyć, że to naprawdę on. Jego książę. Jego świat. Nie myśląc ani chwili, pocałował go, dając upust swojej radości, miłości, ale i cierpieniu. Tak wiele chciał przelać tym gestem, że z trudem mógł się od niego oderwać.
- Wiedziałem, że mnie znajdziesz - powiedział Kai, próbując podnieść się lekko, jednak syknął z bólu.
- Nie ruszaj się, zaraz cię stąd zabiorę, obiecuję - Zaczął z troską gładzić go po posiniaczonym policzku. - Jongin, gdzie on jest?
- Nie wiem... Rzadko tu przychodzi.
- Poczekam - stwierdził ponuro, zaciskając pięści. Tak bardzo chciał go dorwać. Mógł poczekać jeszcze chwilę.
- Um, Kyungsoo? - odezwał się niepewnie jeden z jego kolegów. - On potrzebuje opieki medycznej. Zabierz go do szpitala, my na niego poczekamy.
Kyungsoo od razu pokręcił głową, ponownie łapiąc za pistolet.
- Chcę dorwać tego drania osobiście! - krzyknął, trochę nie panując nad swoją wściekłością.
- Hyung... - zaczął drugi z policjantów, robiąc krok w jego stronę. Spojrzał mu w oczy, ukazując swoje pełne zrozumienie. - On cię teraz potrzebuje. Nie zapominaj, co jest w tym wszystkim najważniejsze. Zemsta? Na pewno?
Chłopak zamrugał kilkakrotnie, jak gdyby przywrócony do rzeczywistości. Miał rację, tu nie chodziło o zemstę. Dawny Kyungsoo nigdy by tak nie postąpił.
- Dobrze - ustąpił i ponownie zwrócił się do Jongina, delikatnie kładąc dłoń na jego ramieniu. - Możesz chodzić?
W odpowiedzi chłopak pokiwał głową i zaczął powoli podnosić się z ziemi, asekurowany ramieniem Kyungsoo. Starał się ignorować zabandażowany, brudny opatrunek na jego lewej dłoni, bo widok łamał mu serce, a poczucie winy zwalało go z nóg.
- Jesteś bezpieczny - zapewnił go, trzymając bardzo blisko siebie, jak gdyby wciąż, nie mogąc w to uwierzyć. - Wracajmy do domu.

***

Zanim Kyungsoo mógł zabrać Jongina do domu, musiał zawieźć go do szpitala i oddać w ręce medyków, bowiem sam nie był w stanie go uleczyć, zarówno jeśli chodziło o jego zdrowie jak i ducha. Czuł się okropnie, jak gdyby cierpiąc za nich oboje, próbując walczyć z niemożliwym do zniesienia poczuciem winy. Unikał jego wzroku, nie mając odwagi znów spojrzeć w tę parę ukochanych oczu z obawą, że znajdzie w nich obcą osobę, złamaną i zniszczoną. Tylko i wyłącznie z jego powodu. Mimo to, nie opuszczał Jongina i został przy nim, nawet gdy wizyta w szpitalu z godzin przeciągnęła się do kilku dni.
Kyungsoo nie miał najmniejszej ochoty wrócić do pracy, a tym bardziej zmierzyć się z osobami, które w ciągu zaledwie kilku dni zniszczyły jego życie. Czy się poddał? Cóż, mimo wszystko to on wygrał, jednak zbyt wielkim kosztem, by znaleźć siły do dalszej walki. Nie potrafił nawet cieszyć się z tej wygranej, bowiem wiedział, że wcale nie musiało do tego dojść. Błędy i konsekwencje w jego oczach rosły do rangi klątwy.
Trudno było zapomnieć o całej nienawiści i żądzy zemsty, którą w sobie nosił, a tym bardziej, gdy patrzył na Jongina, siedzącego na szpitalnym łóżku, wpatrzonego w swoje dłonie. Na początku dziwiło go, z jakim spokojem znosił całą sytuację, jednak później zrozumiał, że tak naprawdę zapomniał, jak bardzo był silny. Podziwiał go za to, a zarazem zazdrościł mu owej siły, bo sam nie mógł zebrać się na odwagę, by w końcu z nim porozmawiać.
Z drugiej strony, wiedział, że zwlekanie nigdy nie doprowadziło go do niczego dobrego. Najwyższy czas, by w końcu wyciągnąć coś z tych lekcji.
- Przepraszam - przerwał panującą w sali ciszę, nie mogąc uwierzyć, że tak ciężko było mu wymówić to jedno słowo.
Jongin wyrwany ze świata swoich myśli uniósł głowę i spojrzał na siedzącego nieopodal na łóżku zgarbionego chłopaka.
- Nawet nie próbuj - zagroził mu. - Nawet się nie waż teraz mnie za to wszystko przepraszać.
Odważył się spojrzeć mu w oczy, które błyszczały tym samym blaskiem, co zawsze.
- Muszę, Jongin - odparł cicho. - Ja... zawiodłem. Cię - W końcu udało mu się wypowiedzieć słowa, które zatruwały go od tygodnia, mimo to, wcale nie poczuł się lepiej.
Głośne westchnienie przerwało kolejny moment ciszy, a następnie Kyungsoo usłyszał szelest pościeli. Gdy ponownie spojrzał w bok, zobaczył, że chłopak przesunął się w jego stronę.
- Nieprawda - powiedział pewnie, klęknąwszy na łóżku tak, że górował nad Kyungsoo. - Ocaliłeś mnie, zapewne po raz kolejny. I, niechętnie, ale muszę to powiedzieć; ocaliłeś mnie ty i ten twój głupi kod.
Po tym wyznaniu Jongin, mimo przeciętej wargi, uśmiechnął się lekko.  
- To ty go użyłeś.
- Co znaczy, że obaj jesteśmy genialni - podsumował nieskromnie, wywołując na twarzy Kyungsoo pierwszy od dawna uśmiech. - Dlatego zamiast czuć się winnym, lepiej doceń nasz geniusz.
Jongin prawą dłonią potargał go po włosach, na co posłał mu kolejny uśmiech, który nie sięgał jednak do jego smutnych oczu.
- To nie takie proste - wyznał, spuszczając wzrok na zabandażowaną lewą dłoń chłopaka, a ten podążył za nim wzrokiem.
Gdy zrozumiał, na co patrzy, podniósł ją do góry i sam obserwował przez chwilę w milczeniu.
- Teraz przynajmniej wiem, że nie była mi pisana kariera pianisty - Mimo okoliczności, potrafił przy tym zaśmiać się cicho. Kyungsoo stwierdził, że najprawdopodobniej nigdy nie docenił jego prawdziwej siły. - Hyung, nie jesteś w stanie zniszczyć całego zła tej ziemi - kontynuował już poważnym tonem. - Mimo to, dajesz z siebie wszystko i jesteś w tym najlepszy. Od lat robisz dla mnie więcej niż na to zasłużyłem, najwyższy czas, bym teraz ja mógł ci się odwdzięczyć - Na koniec opuszkami zdrowej dłoni zaczął gładzić go po policzku.
Wymienili między sobą długie spojrzenie, w czasie którego Kyungsoo zaczął dostrzegać w Jonginie nieznaną mu dojrzałość i mądrość. Miał wrażenie, że nadają mu one nowy, szlachetny wizerunek, do tej pory ukrywany przez obraz zagubionego chłopca, do którego tak bardzo przywykł. Mimo wszystko, pozytywnie odbierał tę zmianę.
- Pozwól mi się sobą zaopiekować, Do Kyungsoo - dodał z lekkim uśmiechem, nachylając się nad nim odrobinę.
Nie odpowiedział, a jedynie zawiesił ramiona wokół szyi Jongina i pocałował go, pierwszy raz od dawna, czując się prawdziwie bezpiecznie.
Do Kyungsoo, który od dziecka desperacko szukał odpowiedniej definicji, w końcu sam potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, czym była owa tajemnicza, niewidzialna, a mimo to silniejsza niż cokolwiek na świecie Miłość.

***
Do trzech razy sztuka.
Wcześniej niż się spodziewałam.
Ostatnia część opowiadania będącego w dużej mierze dzieckiem mojej bezsenności.
Jeszcze niedawno byłam z niego w miarę zadowolona, ale z upływem czasu czuję się coraz mniej pewnie. *Ewentualnie, powinnam w końcu pójść spać.*
Wasze komentarze krzepią moje serce i dodają mi sił. Bez nich zapewne już dawno usunęłabym tego bloga... dlatego dziękuję, że mnie ratujecie. 
Dziękuję za wszystkie miłe słowa i nie bójcie się być ze mną szczerzy.
Zauważyłam, że KaiSoo nie jest parą przez Was pożądaną, więc wybaczcie mi, że tym razem nie trafiłam w Wasze gusta. Tak naprawdę zupełnie nie znam polskiego fandomu i co mnie boli, nie znam nawet moich czytelników... Dlatego, będę wdzięczna jeśli zostawicie mi po sobie jakiś ślad, miejsce, gdzie Was znajdę i poznam lepiej. Nie chcę pisać jedynie dla samej siebie, co mija się z celem prowadzenia bloga.
Co teraz?
Planowałam wrócić do mojego OTP - BaekYeol [ChanBaek?] i to jest moim priorytetem, jednak, by znowu nie chybić, chętnie usłyszę Wasze propozycje. Nie mogę obiecać, że uda mi się je spełnić, ale zawsze lepiej wiedzieć, czego się spodziewacie ;).
Przepraszam jeśli tym razem Was zawiodłam. W przyszłości postaram się jeszcze bardziej.
Dobranoc, robaczki.