środa, 28 listopada 2012

Ostatni Raz [JongKey]

GATUNEK: Romans, fluff, angst
BOHATEROWIE: Kim Kibum, Kim Jonghyun
OSTRZEŻENIA: Brak szczególnych

Jeden z moich pierwszych opowiadań z JongKey. Sentyment pozostał, więc postanowiłam umieścić go w mojej wirtualnej szufladzie ^^.




Kaplica kościelna była pusta, gdy młody wysoki chłopak w ciemnym garniturze otworzył boczne wejście. Rozejrzał się  po zastygłym w błogim spokoju wnętrzu, które za niecałą godzinę miało wypełnić się po brzegi ludźmi. Przeszedł powoli w stronę lewej nawy, gdzie, tuż przy ołtarzu, stało czarne pianino. Usiadł na ławce przy instrumencie, rozprostowując kilkakrotnie palce u rąk. Westchnął ciężko, po czym długo wpatrywał się w klawisze przed sobą, jak gdyby nieobecny, zamyślony, niezdecydowany.
Smukłe palce chwile błądziły niepewnie po klawiaturze, co chwilę wydobywając pojedyncze dźwięki. Dopiero po chwili spojrzał na czarny, lekko pogięty notatnik przed sobą, z którym spędził całą ostatnią noc oraz poprzednią i jeszcze kilka wcześniejszych. Nie był pewien, ile czasu tak naprawdę zajęło mu skomponowanie owej melodii, doskonale jednak pamiętał każdą wylaną łzę i uciskający go w klatce ból. Z bezsilności, straty, złości, nienawiści...
Miłości.
Zagryzł mocno wargi,  a jego palce śmielej uderzyły w klawisze instrumentu, gdy poczuł, że maska, którą utrzymywał od rana powoli zaczynała spadać. Uważnie śledził nuty, które tak naprawdę znał na pamięć, zalewając kaplicę przejmującą melodią. Żałosne, rozgoryczone dźwięki przybierały na sile, dając upust temu wszystkiemu, co gromadził w sobie, a czego nigdy nie będzie mógł powiedzieć na głos. Utwór był jego spowiedzią, ze wszystkiego, czego doświadczył, a czego doświadczyć zdecydowanie nie powinien.
Melodia była uwieńczeniem  i kulminacją jego cierpienia, choć nikt poza nim możliwe nigdy się o tym nie dowie. Ludzie, którzy przybędą niedługo do kaplicy zapewne odbiorą to zupełnie inaczej. Nie usłyszą ani słowa z jego lamentu, a on, zagra ją jako prezent dla gościa honorowego. Z najlepszymi życzeniami.
Chłopak przy pianinie skupiony, wciąż z zaciśniętymi ustami, dochodził do końca, a pieśń powoli opuszczała osiągnięte apogeum. Melodia zwalniała, stawała się subtelniejsza, jednak wciąż echem odbijała czyjś krzyk, czyjś szloch... Po chwili kaplica na nowo zastygła w ciszy, jak gdyby przejmujące przedstawienie nigdy się nie odbyło. Melodia wróciła na swoje miejsce, prosto w serce jej twórcy. Na nowo zapieczętował ją na dnie prawie martwego organu, po czym przywrócił na twarz maskę nieobecnego zamyślenia.
Westchnął, starając się dłonią zetrzeć z twarzy ślady zmęczenia i niewyspania, a także smugę po kilku łzach, które wcześniej mimowolnie pociekły po jego bladych policzkach.
- Nienawidzę ślubów - mruknął do siebie, po czym opuścił kaplicę, by wraz z innymi czekać na przybycie młodej pary.
***
Wyglądała jak anioł, przyszło mu na myśl, gdy młoda brunetka wysiadła z białej limuzyny obsypana oklaskami zebranych.
Wyglądała jak cholerny anioł w białej sukni, który za kilka minut miał zaznać prawdziwego szczęścia.
Zastanawiał się, czy jest tego świadoma? Fruwała na tych swoich anielskich skrzydłach szczęścia, witając się z gośćmi. W pewnym momencie znalazła go wzrokiem opartego o ścianę kaplicy i ich spojrzenia skrzyżowały się na kilka sekund.
Była świadoma. Była więcej niż świadoma. Nie tyle zdawała sobie sprawę ze swojego szczęścia, ale i nie omieszkała pokazać tego całemu światu. Jej ciemne oczy emanowały miłością.
- Wygrałaś, dziewczyno - szepnął i powoli osunął się na chodnik.
***
Anioł w białej sukni lewitował nerwowo wokół schodów kaplicy, coraz bardziej miętosząc bukiet białych lilii  Tren jej spódnicy co chwilę okręcał się wokół jej nóg, gdy obracała się na każdy dźwięk przejeżdżającego auta. Czuł, że anielska cierpliwość dziewczyny zanika.
- Może stoi w korku? -  Spojrzała na niego z rozpaczliwą nadzieją, że jakoś potwierdzi jej przypuszczenia. - Co innego mogło go zatrzymać? Gdzie on jest? Kibum, co ja mam zrobić? - Schowała twarz w dłoniach.
Milczał. Wiedział tyle, co ona, jeśli nie mniej, za to dzielił jej zdenerwowanie z równą siłą. Był nie tyle zniecierpliwiony, co bał się odpowiedzi. Strach powoli brał nad nim kontrolę,  jednak nie mógł jej tego pokazać. Nie mógł zawieźć panny młodej w najszczęśliwszym dniu jej życia.
- Spokojnie, Krystal,  nie wolno ci się zamartwiać. Tak jest napisane w światowym kodeksie panien młodych. - Posłał jej słaby uśmiech z nadzieją, że nie zauważy, ile kosztuje go ten wymuszony przejaw empatii. - Za chwilę na pewno tu wkroczy. Przecież wiesz, jak lubi się spóźniać w wielkim stylu. Lubi sławę, nawet taką pięciominutową i niekoniecznie przychylną.
Bezradny anioł usiadł na schodku, nie zważając na to, że niszczy suknię, symbol wielkiej miłości, niewinności i wszelkich cnót. Na tę myśl, Kibum walczył z ochotą podreptania rąbka materiału, który ułożył się u jego stóp.
- Chyba znasz go najlepiej z nas wszystkich  - powiedziała cicho, co trochę go zdziwiło. Kobieta nie tak powinna mówić o swoim przyszłym  mężu, jednak mimo to, komentarz mu  schlebiał.
Wiedział, że to prawda. Wiedział, że Krystal tak naprawdę nie miała pojęcia, kim jest jej wybranek i żyła w pajęczynie złudzeń, w którą ten doskonale ją owinął. Jednakże  miała przed sobą długie lata, w których pozna dokładnie każdą parszywą cechę swojego męża i zrozumie, że jest najszczęśliwszą istotą na świecie, mającą u boku  jedynego w swoim rodzaju  romantycznego idiotę. Tego wyjątkowego idiotę. Wyjątkowy skarb.
 Poczuł wibrację w kieszeni, na którą jego serce zabiło szybciej. Wyciągnął telefon, który informował go o nowej wiadomości.
***
Odruchowo wcisnął guzik windy, choć wiedział, że ta najprawdopodobniej już zawsze pozostanie zawieszona na najwyższym piętrze. Przewiesił przez ramię marynarkę garnituru i z ciężkim westchnieniem zaczął wspinać się po schodach. Dziesięć pięter w górę to prawie jak wspinaczka górska, a Kibum nigdy nie był fanem sportów.
Przy ostatnim podejściu jego oddech stał się już płytki i dosyć przyspieszony. Jego serce biło szybciej od dłuższego czasu  i z każdym kolejnym piętrem nabierało większych obrotów. Pchnął szerokie drzwi oddzielające go od dachu  budynku, na którym blisko krawędzi stała znajoma postać. W tamtej chwili miał wrażenie, że jego serce próbuje za wszelką cenę opuścić  klatkę piersiową. Pozwoliłby mu, gdyby tylko  oznaczało to, że nie będzie musiał dłużej cierpieć.
- Znalazłeś mnie. - Uśmiech na jego twarzy jedynie potęgował bolesne ukłucie pod mostkiem.
- Co. Ty. Wyprawiasz. - powiedział powoli, zbliżając się do niego. - I co to ma znaczyć? - Wyciągnął przed siebie telefon z wyświetloną wiadomością.
W odpowiedzi wzruszył ramionami.
- Nie mogę się z nią ożenić - odparł, spoglądając na miejski krajobraz przed sobą. - Nikt nie byłby szczęśliwy w tym związku. Ty też. Key, przecież wiesz.. - Wiedział. Kibum spuścił wzrok, nie mogąc dłużej znieść tego spojrzenia.
- Jonghyun, obiecałeś jej...
Przerwał, gdy chłopak gwałtownie się do niego zbliżył i ujął jeg twarz w dłonie, zmuszając go, by na niego spojrzał. Miał chłodne ręce, jednak Key i tak odniósł wrażenie, że jego policzki płoną od tego dotyku. Przez jego umysł przepłynął ciąg wspomnień, które z całej siły próbował odgonić, bowiem jedynie pogarszały sytuację. Powtarzał sobie, że jest na tyle silny, by pozwolić mu odejść, powtarzał sobie, że zrobi to dla Krystal, że zapomni o sobie, o nich...
- Jak mogę jej obiecać coś, czego już nie ma? - Głos Jonghyuna łamał się z każdym kolejnym słowem. - Wszystko oddałem. - Jego prawa dłoń lekko pogładziła policzek Kibuma. - Tobie!
Odepchnął obie ręce, starając się ze wszystkich sił nie ulec swoim uczuciom. Czuł, jak kołaczące serce wierci mu dziurę w piersi.
- To nie mogło się udać, Jonghyun.
- Dlaczego nie?! - krzyknął z goryczą. - Dlaczego nie, Key? Do tej pory się udawało! Powiedz, że nie doświadczyliśmy do tej pory czegoś pięknego, a skoczę z tego pieprzonego dachu!
- Uspokój się, Jjong - powiedział Key, patrząc z lekką obawą na chłopaka. - Kocham cię.
- Więc dlaczego nie możemy po prostu...
- Bo w tym świecie nie ma miejsca na miłość - przerwał mu cicho i usiadł na podłodze z głową opartą na kolanach. - Nie zauważyłeś? Wejdź do tej kaplicy i powiedz im o nas, a w jednym momencie stracisz wszystko i wszystkich.
Jonghyun podszedł do niego i usiadł obok, obejmując go mocno. Ramiona chłopaka wokół wąskiej sylwetki Kibuma zdawały się być czymś właściwym i zupełnie na miejscu.
- Wszystko poza tobą. To całkiem dobry układ - odparł, opierając głowę o jego ramię.
- Nigdy nie pozwoliłbym ci tak się dla siebie poświęcać. Nie potrafiłbym żyć z tą myślą - Zagryzł dolną wargę, starając się skupić całą uwagę na odczuwanym bólu. Tak bardzo próbował być silny.
Przez dłuższą chwilę nic nie mówili, a jedynie trwali w tym uścisku z nadzieją, że rozwiązanie samo do nich przyjdzie. Key był świadomy mijających minut i czekającej na drugim końcu miasta dziewczyny w białej sukni, jednak nie miał na tyle siły, by odtrącić leżącego na jego ramieniu Jonghyuna. Czuł, że to prawdopodobnie ich ostatnie wspólne minuty, że wkrótce będzie musiał go oddać. Jeśli mógł sobie pozwolić na choć jeden drobny przejaw egoizmu to był to właśnie ten moment. Zanurzył twarz w ciemnych włosach chłopaka, starając się trwale zapisać w pamięci ten znajomy zapach.
- Nigdy nie będę w stanie jej uszczęśliwić. Nigdy nie będę dobrym mężem - odezwał się łamiąco Jonghyun.
- Wystarczy, że przy niej będziesz. Ona niczego więcej nie oczekuje. Twoja obecność... - przerwał na moment, bowiem coraz trudniej było mu ubrać myśli w słowa. - to najlepszy dar.
Ciszę przerwał dźwięk telefonu dochodzący ze śnieżnobiałej marynarki Jonghyna. Gdy Key pierwszy raz zobaczył go na dachu zrozumiał, jak bardzo się mylił, nazywając Krystal aniołem. Dopiero teraz znajdował się w ramionach anielskiej istoty.
Jonghyun niespiesznie wyciągnął telefon z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. Odchrząknął zanim przyłożył aparat do ucha.
- Umma? - odezwał się niepewnie i Kibum na moment  zobaczył w nim małego, zagubionego chłopca,. - Umma, ja... - Spojrzał na Kibuma, który obserwował go w napięciu. - Miałem wypadek. - Starał się zignorować jego morderczy wzrok. - Nie, umma, nie! To nic poważnego! Lekki wstrząs mózgu...
- Jesteś idiotą, Jjong. - szepnął do niego Key i schował twarz w dłoniach.
Przez moment słuchał głosu matki, nic nie mówiąc. Zamknął oczy i westchnął głęboko.
- Proszę, przeproś ją ode mnie. Przeproś ich wszystkich - powiedział cicho, a jego głowa ponownie spoczęła na ramieniu Kibuma. - Co? Nie, nie przyjeżdżaj. Już jest wszystko w porządku. Kibum zabierze mnie ze szpitala.
Nie wierzył, że to zrobił. Nie wierzył, że to się dzieje naprawdę. Wyswobodził się z uścisku Jonghyuna, po czym wstał i podszedł na skraj dachu.
- Tak. Kocham cię. - Dobiegło go ciche wyznanie chłopaka.
Rozłączył się. Kibum słyszał za plecami, jak Jonghyun podnosi się z ziemi. Kroki. Dłoń na jego ramieniu.
- Key?
- Jonghyun, jak mogłeś... - Odwrócił się w jego stronę gotowy wykrzyczeć mu, jak wielkim jest idiotą, ale zamarł w pół zdania, napotykając na parę zagubionych, czekoladowych oczu. - Jjong...
- Key, proszę, zabierz mnie stąd. Ten ostatni raz.
Nie potrafił mu odmówić. Nie dziś.
- Ostatni raz.
Jonghyun nie puścił dłoni Kibuma ani na moment, kiedy niespiesznie schodzili po schodach.

***
Raz.
Dwa. Trzy.
- Kamień. Wygrałem. Jak zwykle. - Kibum wzruszył niedbale ramionami, opiewając swoje zwycięstwo  - Ja wybieram, ty płacisz.
Jobnhyun jęknął niezadowolony, jednak honorowo wyciągnął portfel.
- Przegrywam tylko w małych rzeczach - odparł.
- To profanacja nazywać czekoladowe crepe małą rzeczą. - Key zmrużył kocie oczy, po czym odebrał od kelnerki dwie zapakowane porcje jedzenia.
Jonghyun w odpowiedzi wywrócił oczami.
- Obsesja na punkcie czekolady. Masz słodkie zęby, Kibummie - drażnił się z nim, gdy przechodzili przez ulicę.
Dzielnica, w której się znajdowali z minuty na minutę stawała się coraz bardziej opustoszała, samochody mijały ich sporadycznie, a piesi zapatrzeni przed siebie spieszyli w stronę swoich mieszkań. Zapadał zmierzch, a na dodatek nad miastem zbierały się chmury deszczowe, co sprawiało, że noc zbliżała się szybciej.
- Nie tylko zęby. Po prostu jestem słodki - wyjaśnił spokojnie,  posyłając brunetowi drwiący uśmieszek.
- Tak - przyznał. - Prawdziwy chłopiec z cukru.
***
Jonghyun zagryzł usta, by powstrzymać cisnący się na nie uśmiech.
- Co za głupi pomysł włóczyć się na drugim końcu miasta w taką pogodę! - prychnął rozjuszony Kibum, próbując osuszyć dłonią mokrą od deszczu twarz.
Od jakiegoś czasu siedzieli skuleni na wąskich schodach jednego z bloków, który akurat mijali, gdy rozpętała się ulewa. Wystarczyło zaledwie kilka sekund, by doszczętnie zmokli. Wilgoć i niska, nocna temperatura coraz dobitniej dawała im się we znaki. Kibum odruchowo przysunął się do Jonghyuna, splatając z nim swoje ramię.
- Do twarzy ci z tym deszczem. - Jonghyun uśmiechnął się do niego szeroko, na co ten odpowiedział mu morderczym spojrzeniem.
 Nic jednak nie mogło zgasić jego radości. Jongyun czuł się szczęśliwy, czuł się na właściwym miejscu, we właściwym czasie i z właściwą osobą. Przez chwilę w milczeniu obserwował kroplę wody wędrującą po bladym policzku Kibuma, która spłynęła po jego idealnie wyrzeźbionej szczęce...
- Spokojnie chłopcze z cukru, jeszcze nie zacząłeś się topić - powiedział po chwili i potarł wolną dłonią  jego ramię.
Key na jego komentarz zaśmiał się krótko i spojrzał na niego niepewnie. Ten w odpowiedzi uniósł pytająco brew.
- Niewiele brakuje - szepnął Kibum, na moment spuszczając wzrok, by po chwili zawiesić go na ustach bruneta.
- Jak niewiele? - droczył się z nim, lekko przechylając głowę.
W odpowiedzi Key złączył swoje zimne usta z jego, by po chwili znów się odsunąć. Jonghyun widział, że chłopak walczy ze sobą, co tylko wzmocniło jego własną frustrację i poczucie winy. Tak bardzo pragnął wrócić do czasów, gdy nie obchodziło ich, co było właściwe, a co nie. Gdy nikt nie mówił im, kogo wolno im kochać, a kogo już nie. "Powinieneś"i "nie powinieneś" na zawsze wylądowało na jego czarnej liście najbardziej znienawidzonych zwrotów.
Nie myśląc długo, uniósł podbródek Kibuma i pocałował go. Ich wargi stopiły się ze sobą na długie minuty, w których żaden nie potrafił wskrzesić w sobie wyrzutów sumienia. Ten gest, wzajemna bliskość zdawała im się być czymś naturalnym, czymś, czym karmili się i żyli przez długie miesiące.
- Jonghyun... - Key próbował złapać oddech, gdy w końcu udało im się rozłączyć. - Nie zamierzam spędzić nocy na tych brudnych, ohydnych schodach. Jeśli się przeziębię wiedz, że będzie to tylko i wyłącznie twoja wina.
- Moja? - obruszył się brunet, jednak uśmiech wciąż igrał w kącikach jego ust.
- Absolutnie - potwierdził blondyn, po czym podniósł się z zimnego podłoża z dłonią wciąż splecioną z dłonią Jonghyuna. Nie chciał nawet myśleć o tym, że wkrótce będzie go musiał puścić. Na zawsze. - Na co czekasz? - Spojrzał zdziwiony na obserwującego go z ziemi bruneta. - Jeśli się nie pospieszysz, crepe wystygnie zanim dotrzemy do domu, a przysięgam, wolisz mnie nie widzieć, gdy tak się stanie - pogroził mu smukłym palcem.
- Przeżyłem, gdy raz zjadłem twój tort urodzinowy dla Taemina, więc i to przeżyję - odparł, podnosząc się ze schodów.
Ruszyli biegiem po pustej ulicy, próbując jakoś osłonić się przed ciężkim, narowistym deszczem.
- Wtedy nie byłem przemoczony do kości! I nie umierałem z głodu! - krzyknął do bruneta, próbując przebić się przez szum ulewy. - Nie musiałem też rezygnować z miłości mojego życia - dodał już ciszej, bardziej do siebie.
Jonghyn usłyszał także to, na co w odpowiedzi mocniej ścisnął jego dłoń. Miał ochotę zatrzymać się na środku ulicy w akompaniamencie paskudnej pogody i po raz kolejny pocałować chłopaka, jednak wydawało mu się to żenująco romantyczne.
- Przecież sam jestem żenująco romantyczny - mruknął do siebie, dłużej się nie zastanawiając.
Wargi Key były wilgotne i chłodne, zapewne tak samo jak jego własne. Dłoń blondyna zaczęła gładzić jego mokre włosy. Chłopak najwyraźniej nie miał nic przeciwko temu przesadnemu romantyzmowi.
I... za to też go kochał.
***
- Następnym razem, gdy ktoś zapyta mnie, jak wygląda piekło opiszę mu ten dzień - wyznał Kibum, gdy w końcu udało mu się skostniałą ręka otworzyć zamek w drzwiach jego mieszkania.
W odpowiedzi usłyszał za plecami dźwięczny śmiech Jonghyuna.
- Nigdy nie byłeś dobry w biegach, Kibummie - podsumował, czym zarobił sobie mordercze spojrzenie blondyna, który po chwili rzucił mu w twarz czysty, biały ręcznik.
Jonghyun zdjął białą marynarkę, a następnie rozpiął guziki koszuli. Obie części jego ślubnej garderoby wylądowały na podłodze wraz z butami i skarpetkami. Wytarł mokre fragmenty ciała, po czym przewiesił sobie ręcznik wokół szyi i ruszył w stronę kuchni, gdzie Kibum z ręcznikiem owiniętym wokół głowy rozpakowywał przemoczone, papierowe opakowania z crepe.
- Są ciepłe! - oznajmił i spojrzał rozpromieniony na Jonghyuna. Brunet upajał się widokiem jego szczerego uśmiechu, mimowolnie go odwzajemniając.
- Jesteśmy uratowani - dodał, biorąc od blondyna swoją porcję.
Szybko zjedli czekoladowe naleśniki na sofie przy wielkim oknie, nie tracąc czasu na delektowanie się każdym kęsem, jak mieli w zwyczaju. Byli zbyt głodni na sentymenty.
***
Kibum wstał z sofy, delikatnie odsuwając głowę Jonghyna, która od jakiegoś czasu spoczywała na jego ramieniu. Brunet posłał mu zawiedzione spojrzenie, po czym, trzymając go za ręce, próbował ściągnąć go z powrotem na opuszczone miejsce. Ten w odpowiedzi posłał mu tajemniczy półuśmiech i przeniósł wzrok wyżej, na drugą część salonu.
-Jonghyn... Chciałbym ci coś pokazać - powiedział cicho, po czym pociągnął chłopaka do góry i zaprowadził w przeciwległy kąt pomieszczenia.
Niedaleko drzwi stało nowe, czarne pianino. Key przełknął głośno ślinę  niepewny tego, co zamierzał zrobić. Zbierając w sobie resztki sił i odwagi, usiadł przy instrumencie, po czym spojrzał przelotnie na zaintrygowanego Jonghyna.
- Po prostu posłuchaj. To miał być prezent ślubny - wyjaśnił, po czym wbił wzrok w klawisze, całą uwagę skupiając na melodii, która ciągle chodziła mu po głowie i boleśnie przypominała o rzeczywistości.
Po raz drugi tego dnia wykonał utwór, rozłamując pieczęć na sercu i pozwalając muzyce wypełnić pokój. Starał się panować nad trzęsącymi dłońmi. Może i zagrał go już dziesiątki razy, jednak nigdy nie przed Nim. Nigdy nie miał przed sobą głównego odbiorcy, przyczyny powstania kompozycji. Nie przypuszczał, że będzie to tak trudne, jednak nie było już odwrotu. Poddał się muzyce, dał upust temu wszystkiemu, co powoli zabijało go od miesięcy.
Jongyun słuchał oniemiały, zastygły w miejscu, z lekko rozchylonymi ustami. Rozumiał. Rozumiał wszystko, co chłopak starał się mu przekazać. Przełknął głośno ślinę i z zamkniętymi oczami wsłuchiwał się w melodię i cichy szloch Kibuma. To łkanie przeszywało jego uszy najmocniej.
- Key... - zaczął, gdy melodia nagle się urwała, a zgarbiona postać blondyna trzęsła się od płaczu - Kibummie...
Jonghyun usiadł na ławce przy pianinie  tuż obok niego i przyciągnął go do siebie, zanurzając twarz w miękkich, wciąż lekko mokrych włosach chłopaka. Próbował go uspokoić, głaszcząc jego plecy, a także zapanować nad samym sobą. Zacisnął mocno wargi i trwał w tej pozycji, dopóki szloch Kibuma na ucichł.
- To nie jest łatwe, Jjong. Pozwolić ci tak po prostu odejść - wyszeptał blondyn z policzkiem opartym na ramieniu drugiego chłopaka.
- Nie chcę odchodzić, Key - odparł również szeptem, kręcąc lekko głową.
- To jeszcze bardziej wszystko utrudnia! Gdybyś chciał, mógłbym sobie wytłumaczyć, że z nią będziesz szczęśliwy, a ja nie chce niczego prócz twojego szczęścia.
- Moje szczęście - powtórzył po nim. - Właśnie znajduje się w moich ramionach.
Po tych słowach uniósł podbródek Kibuma, pierwszy raz zmierzając się z widokiem jego zapłakanej twarzy. Nie cierpiał, gdy płakał. Ciągle walczył z wyrzutami sumienia, jednak w takich momentach czuł się wyjątkowo winny. Kciukiem otarł ostatnią łzę, która spłynęła z kącika lewego oka chłopaka. Nachylił się i złożył na jego ustach lekki pocałunek, który prawie natychmiast stał się desperacką potrzebą poczucia wzajemnej bliskości. Ich usta szukały się nawzajem, jak gdyby ucząc się współgrać na nowo. Pocałunek stawał się coraz bardziej niecierpliwy, gwałtowny i namiętny, a mimo to wciąż wydawał im się najbardziej niewinną czynnością na świecie. Key rozszerzył lekko wargi, po czym język Jonghuna musnął jego własny. Brunet wyczuł znajomy posmak czekolady, co jedynie zachęciło go do śmielszej wędrówki w ustach Kibuma. Dłoń Jongyuna błądziła po gładkim policzku chłopaka, co jakiś czas przesuwając się po jego idealnie wyrzeźbionej szczęce i smukłej szyi. Ręce Kibuma zaciśnięte były na brązowych włosach Jonghyna i starały się przyciągnąć go jak najbliżej się dało. Oderwali się od siebie niechętnie, tylko dlatego, że musieli złapać oddech.
- Jjong, to nie powinno mieć...
- Key, proszę. - Czekoladowe oczy chłopaka błyszczały i Kibum w jednej sekundzie zobaczył w nich strach, podniecenie i miłość. - Ten ostatni raz.
Nie mógł mu odmówić. Nie dziś.
***
Pierwszym, co Jonghyun poczuł po obudzeniu był chłód. Cienka pościel w żaden sposób nie chroniła go przed zimnem, a jedyne źródło ciepła zniknęło, pozostawiwszy po sobie jedynie nikłe dowody swojej wcześniejszej obecności. Chłopak poruszył skostniałymi palcami lewej dłoni, tęskniąc za dotykiem Kibuma, którego smukła ręka trzymała jego przez cały wcześniejszy wieczór i noc. Bez niej czuł się niekompletny i niepewny.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając chłopaka, jednak nigdzie go nie było. Przełknął głośno ślinę, gdy strach zaczął przejmować nad nim kontrolę. Szybko założył parę dresów wiszących na drzwiach szafy, po czym wyszedł z sypialni.
Mieszkanie było ciche i puste, a Jonghyun nigdzie nie dostrzegł ubrań Kibuma czy nawet wczorajszych naczyń po ich kolacji. Blond włosy chłopak zniknął, zacierając po sobie wszelkie ślady.  
- Key, do cholery, nie rób mi tego - szepnął do siebie.
Coraz bardziej spanikowany chwycił telefon i wybrał jedynkę. Sygnały mijały bez żadnego odzewu. Jonghyun zaczął krążyć nerwowo po pokoju.
- Musiałem, Jonghyun! - Brunet podskoczył, gdy nagle usłyszał łamiący się głos Kibuma. - Nie potrafiłeś odejść, więc musiałem to zrobić za ciebie!
- Key... gdzie jesteś? - spytał cicho.
Przez chwilę panowała cisza, jak gdyby chłopak wahał się, czy odpowiedzieć.
- Na lotnisku. Za dziesięć minut odlatuje i... tak będzie łatwiej
- Na lotnisku? Kibummie, gdzie...
- Do USA - odpowiedział.
- USA - powtórzył za nim oszołomiony.
Cisza. Cisza przerywana szarpanym oddechem blondyna.
- Jonghyun... musisz nauczyć się czerpać szczęście ze swojego życia, bez względu na to czy jestem obok czy tysiące kilometrów dalej. Oboje musimy się tego nauczyć.
- Nie, Key. Niczego nie musimy! - Pokręcił nieświadomie głową. - Nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć! To nie jest koniec!
- Jonghyun, proszę... - Głos Kibuma był coraz bardziej łamiący. - Muszę kończyć. Kocham cię i będę kochał zawsze.
- Kibum nie próbuj się rozłączać! Znajdę cię! Znajdę cię, słyszysz?!
- Jonghyun, też mam nadzieję, że znajdziemy się w jakimś lepszym miejscu, gdzie miłość nie jest zabroniona. - Z tymi słowami Key rozłączył się, pozostawiając Jonghyuna z głuchą ciszą i tysiącem niewypowiedzianych słów.
- Znajdę cię - powtórzył, po czym osunął się na podłogę. 

***