Gatunek: Romans, angst, fluff
Bohaterowie: Kim Jonghyun, Kim
Kibum
Ostrzeżenia: brak
Odszedł.
Jonghyun zacisnął usta i zamknął
oczy. Wsłuchiwał się w dźwięk gitary, na której grał Onew i starał z całych sił
myśleć tylko o tym przeklętym dźwięku.
Dlaczego odszedł?
Zacisnął dłoń na pustym
papierowym kubku po kawie i zaczął śpiewać, gdy Onew rozpoczął grać jego
partię. Wiedział, że jego głos brzmiał słabo i pozostawał zachrypnięty, ale w tym momencie nie zwracał
na to uwagi. Chciał po prostu śpiewać. Musiał śpiewać. Wtedy jakby bolało
mniej.
- Hyung - cichy głos Taemina
próbował przebić się przez jego głośną notę.
Zignorował go, nawet nie
otwierając oczu. Śpiewał głośno i coraz głośniej, bo wtedy miał wrażenie, że
wszystko z niego ulatywało. Czuł się odrobinę lżej, czuł przyjemną pustkę. Nie miał czasu myśleć
o Kibumie.
- Jonghyun - ostre zawołanie Onew
dotarło do jego uszu.
Otworzył oczy i zdziwiony
odnotował, że jego przyjaciel przestał grać i razem z Taeminem wpatrywali się w
niego z nieukrywanym zmartwieniem i zmęczeniem. Zmarszczył brwi, bowiem nic nie
rozumiał.
- O co chodzi? - spytał, patrząc
raz na jednego raz na drugiego.
Onew przeczesał ręką półdługie,
jasnobrązowe włosy i wziął głęboki
oddech, posyłając mu zaniepokojone spojrzenie.
- Śpiewasz nie ten utwór -
wyjaśnił spokojnie
Jonghyun zupełnie zaskoczony
skwitował to uniesieniem brwi. Taemin posłał mu przepraszające spojrzenie
jednak pokiwał głową, poświadczając słowa lidera.
- Przecież sam mówiłeś, że teraz
ćwiczymy ten kawałek - odparł, próbując się usprawiedliwić. - Przecież
pamiętam, jak mówiłeś mi...
- Mówiłem to piętnaście minut temu
- wszedł mu w słowo. - Najwyraźniej nawet nie zauważyłeś, ale już to
ćwiczyliśmy.
Nie, nie zauważył. Zażenowany i
zły na samego siebie spuścił wzrok. Nawet śpiewać już nie mógł. Przez niego
stał się zupełnie bezużyteczny.
- Jonghyun, czy wszystko...
- Tak, Onew, wszystko w porządku
- przerwał mu niecierpliwie, ostrym tonem, zdradzając, że w istocie było
zupełnie odwrotnie. - Po prostu się zamyśliłem. Możemy kontynuować?
Jinki jeszcze przez chwilę
mierzył go wzrokiem, a w jego oczach malowała się wyraźna troska o przyjaciela.
Brunet nie chciał go martwić, dlatego spróbował zmusić się do uśmiechu, który
ostatecznie przybrał formę krzywego grymasu. Zirytowany stwierdził, że nie umie
go oszukać, skoro nie potrafił nabrać nawet samego siebie. Bo nic tak naprawdę
nie było w porządku.
- Hyung, gdzie jest Key?
Nieśmiałe pytanie Taemina trafiło
w sedno. Zaskoczony uniósł głowę, by przyjrzeć się najmłodszemu chłopakowi, co
było jego błędem, gdyż nawet jeśli przed chwilą nie był pewny, czy powinien
powiedzieć prawdę, tak teraz nie potrafił skłamać. Byli przyjaciółmi, dlaczego
miałby im nie ufać?
- Nie wiem - wyznał cicho, jednak
w jego głosie zarysowywała się rozpacz. - Key zniknął.
Cisza, która zapanowała po jego
słowach była męcząca. Zarówno Onew jak i Taemin wpatrywali się w niego z
mieszanką współczucia i zaskoczenia, a on wcale nie pragnął ich troski. Chciał
rady. Jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia, dlaczego tak się stało. Musiał
przecież być powód, powtarzał sobie. Musiał istnieć ten przeklęty powód!
- Kiedy zniknął? - spytał łagodnie
Onew, czując, że stąpa po delikatnym gruncie.
- Tydzień temu.
Minął długi, głuchy tydzień,
który dzień po dniu zatruwał go coraz bardziej. Niemoc, pytania, tęsknota
stawały się nie do zniesienia i Jonghyun nie był pewien, czy w ogóle będzie
jeszcze kiedyś w stanie normalnie funkcjonować.
- Dzwoniłeś do niego? - padło
kolejne pytanie, tym razem ze strony Taemina.
Pokręcił głową, zły na samego siebie,
że nawet nie wziął jego numeru telefonu.
- Byłeś u niego? - spytał
ponownie Onew.
- Tak, Jinki. Byłem pod jego
domem każdego dnia. Nigdy go nie zastałem... właściwie nikogo tam nie zastałem
- wyznał zrezygnowany i zmęczony, po czym ukrył na moment twarz w dłoniach. - Co
mam zrobić? Czy to jest waszym zdaniem normalne?
- Nie, Jonghyun - zgodził się ponuro
Taemin. - Nie jest. To musi mieć swoje wytłumaczenie.
- Wierzę, że wszystko się wyjaśni
- dodał Onew, klepiąc go dłonią po ramieniu. - Nie martw się tym. Może i nie
znam Kima Kibuma zbyt dobrze, ale ktoś taki jak on musi mieć jakiś powód. Może
to kwestia czasu?
Czas. Czas od początku wyznaczał
nieludzkie granice ich znajomości, a teraz na domiar złego postanowił go torturować Prychnął na tę myśl, jednak pokiwał zgodnie na sugestie Jinkiego.
Czekał i będzie czekał dalej, bo nic innego mu nie pozostało. Kim Kibum nie
mógł tak po prostu odjeść. Nie w momencie, gdy postanowił powierzyć mu swoje
serce.
***
Jonghyun zaczynał wątpić w to, że
dalsze czekanie pod domem Kima Kibuma przyniesie jakiś efekt, a coraz mocniej
przekonywał się do możliwości przeprowadzki całej jego rodziny. Z dnia na dzień
trudniej było mu znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego wciąż uparcie wpatrywał
się w drzwi do domu chłopaka i dlaczego nie mógł przestać złudnie wierzyć, że
jeszcze kiedykolwiek się otworzą. Po co wciąż w nie pukał? Dlaczego walił
pięściami w te przeklętą, drewnianą płytę, jeśli nic tam już na niego nie
czekało? Skąd czerpał na to siły?
Z miłości? Nie, to szaleństwo,
powtarzał.
Po prostu oszalał. Kim Jonghyun w
ciągu jednej doby postradał zmysły.
Nikłe ślady wiary, jakie zostały
w jego sercu kazały mu się nie poddawać, jednak były na tyle słabe, że
początkowo nie uwierzył w widok uchylającego się przed nim wejścia. Uznał to za
majak swojej wyobraźni i gotowy był uderzyć w niewidzialne drzwi po raz
kolejny, jednak pięścią trafił w czyjąś otwartą dłoń.
W ciągu kilku sekund jego serce
zdążyło kilkakrotnie zabić szaleńczo z radości, by po chwili ponownie się
zatrzymać, bowiem, gdy uniósł wzrok nie zobaczył przed sobą upragnionej twarzy.
Przed nim, u progu stał ciemnowłosy, wysoki mężczyzna Jego duże oczy zastygły w
kamiennym wyrazie i mierzyły Jonghyuna z wyraźną wrogością. Nieznajomy nie
drgnął ani na moment od kiedy stanął przed nim i w pierwszym momencie chłopak
pomyślał, że tylko wyobraził sobie krótki ruch jego ust. I to jedno zdanie.
- Odejdź stąd, Jonghyun.
Nie, nie mógł go znać. Przyjrzał
mu się uważniej, marszcząc brwi. Nigdy wcześniej nie widział tej twarzy, co
tylko mogło potwierdzać jego przypuszczenia, że Kim Kibum istotnie się
wyprowadził. Z drugiej strony to w żaden sposób nie wyjaśniało, skąd ten człowiek znał jego imię. Ile o nim wiedział?
Skąd to wiedział?
- Kibum nie chce, żebyś tu przychodził.
Jonghyun zamrugał kilkakrotnie.
Imię chłopaka w ustach tego nieznajomego na moment zbiło go z tropu i dopiero
po chwili dotarł do niego sens tych słów. Po jego ciele przebiegło niemiłe,
zimne mrowienie, jednak starał się nie dać tego po sobie poznać. Sytuacja stała
się klarowniejsza, choć niekoniecznie w tym kierunku, którego oczekiwał. Kim
Kibum nie odszedł, a po prostu go zostawił. Mężczyzna przed nim nie był nikim
nowym, a wspomnianym kiedyś współlokatorem Key.
Wyjaśnienie było proste, dlaczego
więc Jonghyun i tak nie potrafił ruszyć się z miejsca?
- Kim jesteś, by mówić za niego?
- spytał, sam zaskoczony ostrością swojego tonu.
Zmrużył oczy i wyprostował się,
chcąc dać mu do zrozumienia, że nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Nie po tylu
uprzednich, bezowocnych próbach, z których jedyną korzyścią było wypracowanie
wzmożonej cierpliwości i uporu. Jonghyun zadarł głowę do góry, bowiem mężczyzna przed nim był co najmniej o głowę
wyższy od niego. To jednak on był tym gotowym do walki. Frustracja i gniew więzione
przez niego tyle dni nagle stały się prawie namacalne.
- Jestem kimś zaufanym i tyle powinieneś wiedzieć - odparł tym samym
wrogim głosem i jeszcze wyraźniej zasłonił sobą przejście. - Odjedź.
Jonghyun prychnął drwiąco i
skrzyżował ramiona na piersi. Możliwe, że nie był tutaj jedyną nad wyraz upartą
osobą.
- Nie odejdę dopóki on mi tego
nie powie - zagroził, podnosząc głos tak, by wspomniany mógł ewentualnie go
usłyszeć. - Nie interesują mnie twoje słowa, kimkolwiek jesteś. Zasłużyłem na
to, by Kim Kibum mi coś wyjaśnił!
Nieznajomy zrobił krok do przodu,
jeszcze bardziej górując nad Jonghyunem, który nie ruszył się ani o krok. Stał
twardo na swoim miejscu i mierzył go wzrokiem z równą wrogością.
- Zasłużyłeś? Jesteś pewien? -
warknął. - Zostaw go w spokoju.
- Nie!
- Słuchaj ty...
- Minho, przestań.
Nieznajomy przerwał w pół zdania,
a jego zacięta twarz na moment spuściła gardę, przybierając bardziej ludzki
odcień. Westchnął przeciągle, jak gdyby wypuścił z siebie całe wstrzymywane
powietrze, a jego ramiona zgarbiły się pod niewidzialnym ciężarem. Jonghyun w tym momencie zapomniał jednak o
wysokim grożącym mu mężczyźnie, bowiem znajomy głos odebrał mu całą gotowość do
walki. Złość i nienawiść uleciały z niego, pozostawiając go samego, ponownie zagubionego
w swoich własnych uczuciach.
Uniósł się na palcach, by
spojrzeć przez ramię chłopaka nazwanego Minho. Wstrzymał oddech, gdy w progu
zobaczył osobę, której widoku wyczekiwał od tylu dni. Poczuł się tak, jak gdyby
nagle obraz z jego wyobraźni stał się realny. Z tą różnicą, że Kim Kibum w jego
marzeniu nie miał tak zobojętniałego wyrazu twarzy, a uśmiechał się do niego.
Widział go, a nie wbijał wzrok w kamienne płyty na chodniku. Podbiegł do niego,
a nie stał oparty nieruchomo z dłonią zaciśniętą na rączce złotej, wysadzanej
kamieniami laski.
- Kibum, ja to załatwię -
powiedział po chwili Minho i odwrócił się w jego stronę, zapominając na moment
o Jonghyunie, który wciąż uparcie próbował złapać spojrzenie blondyna.
Bezskutecznie.
- Chcę z nim porozmawiać, Minho -
odparł z naciskiem, a jego wzrok dał mu do zrozumienia, że to nie była prośba.
Wyższy brunet syknął, jednak
poddańczo pokiwał głową. Obrzucił Jonghyuna ostatnim, ostrzegawczym
spojrzeniem, po czym minął Key i zniknął w środku. Zostali sami, w zupełnej
ciszy, w której Jonghyun zdał sobie sprawę, że nie wie, od czego zacząć. Chciał
powiedzieć tak wiele, spytać o tak wiele, ale nagle zapomniał, jak się mówi.
Blondyn po raz pierwszy przeniósł na niego wzrok, jednak tak naprawdę zdawał
się go nie widzieć, jego oczy straciły blask, wyglądały na zmęczone i puste.
- Wejdź - powiedział cicho i sam
cofnął się w głąb holu.
Jonghyun bez słowa ruszył za nim,
nagle czując się onieśmielonym bardziej niż gdy był tu po raz pierwszy. Czuł
się niczym intruz, bowiem zrozumiał, że Key naprawdę nie chciał go widzieć.
Zabolało.
Blondyn zatrzymał się przy
schodach oparty o laskę i wskazał mu, żeby wszedł pierwszy. Jonghyun zaczął
wspinać się do góry, walcząc z ochotą, by nie spojrzeć za siebie. Poczekał
przed drzwiami jego pokoju i wszedł do środka, gdy Key je przed nim uchylił. Wzrokiem
omiótł niedbale wnętrze, dochodząc do szybkiego wniosku, że nic szczególnego
się nie zmieniło. Przynajmniej w kwestii pokoju, bowiem najprawdopodobniej
zmieniło się wiele we wnętrzu właściciela.
Key stanął przy drzwiach i wbił
wzrok w podłogę, w momencie gdy Jonghyun desperacko próbował spojrzeć mu w
oczy. Nieprzenikniona maska, jaką przybrał nie pozwalała mu dotrzeć głębiej,
przez co poczuł się zupełnie zagubiony jak i osamotniony. Miał wrażenie, że w
drugim końcu pokoju stoi ktoś zupełnie obcy, a odległość między nimi była
kilkakrotnie większa niż wyznaczały to ściany pomieszczenia. Nie miał pojęcia,
kim był teraz ten chłopak, i ile tak naprawdę o nim wiedział. Jak miał z nim rozmawiać
czy jak go traktować? Zwykłe pytanie, czy wszystko w porządku wydało mu się
zupełnie nie na miejscu i w rzeczywistości doskonale znał na nie odpowiedź.
- Kibum?
Jonghyun sam był zaskoczony jak
rozpaczliwie zabrzmiał jego głos. Jednym słowem, wyraził wszystko, co w tym
momencie kotłowało się w jego wnętrzu. Pragnął wypowiedzieć jego imię, które
powtarzał przez sen każdej nocy, a zarazem upewnić się, czy naprawdę rozmawiał
z prawdziwą osobą. Z jego Kibumem. Jego tęczowym chłopcem.
Para ciemnych oczu spoczęła na
nim, jednak ich pusty wyraz wciąż nie zdradzał żadnych emocji. Jonghyun nie
zdążył nawet mrugnąć, a Key ponownie przeniósł wzrok na coś ponad jego
ramieniem.
- Jonghyun, dlaczego wciąż tu
przychodzisz? - spytał beznamiętnie i początkowo zapytany miał wrażenie, że się
przesłyszał.
Otworzył usta i zrobił krok do
przodu zanim zdążył się powstrzymać przed podbiegnięciem do blondyna. Nie mógł
uwierzyć, że pytał, dlaczego. Był pewien, że wiedział. Musiał wiedzieć.To
sprawa tak oczywista!
- Tęskniłem - powiedział cicho
nagle onieśmielony chłodną aurą wokół Kibuma. - Chciałem cię zobaczyć.
Blondyn wywrócił oczami w swoim
zwyczaju, jednak tym razem jego irytacja raniła Jonghyuna, a nie bawiła. Równie
mocno zabolała go znudzona mina Key, gdy ponownie na niego spojrzał.
- Chyba nie do końca się
zrozumieliśmy - zaczął, patrząc mu po raz pierwszy prosto w oczy. Brunet nie
odważył się mrugnąć.
Przekręcił nierozumnie głowę i
zrobił kilka kolejnych kroków do przodu tak, że odległość między nimi skróciła
się do kilku stóp. Key skrzyżował ramiona na piersi i oparł się o ścianę.
- Co takiego?
Key westchnął i spuścił wzrok na
swoje buty, by po chwili zmusić się do ponownego spojrzenia na
zdezorientowanego chłopaka.
- Prosiłem cię o dwadzieścia
cztery godziny - słowa Kibuma były wyraźne i ostro akcentowane, jak gdyby
przemawiał do osoby upośledzonej. - Doba już się skończyła, jak i nasza umowa.
- Umowa?! - krzyknął oszołomiony.
- Chcesz powiedzieć, że dla ciebie to tylko Umowa?! Żartujesz...
Jonghyun zaczął kręcić przecząco
głową, nie przyjmując tego do wiadomości. Nie. Nie mógł tak myśleć. Zamknął
oczy, próbując przywołać w wyobraźni obraz osoby, z którą najprawdopodobniej
spędził najpiękniejsze dwadzieścia cztery godziny w życiu, jednocześnie
zapomnieć na chwilę o groteskowej postaci w pokoju. Jego Key nigdy by tego nie
powiedział, jego Key go...
kochał?
Otworzył oczy, wracając do rzeczywistości.
- Nie żartuję - odezwał się
blondyn. - To wszystko, czego od ciebie oczekiwałem. Przykro mi, że się nie
zrozumieliśmy.
- To koniec?! - ponownie
krzyknął, stając tuż przy nim, tak blisko, że byłby w stanie poczuć jego oddech
na policzku, gdyby Key nie wstrzymał oddechu. - Tak po prostu? - Mimowolnie podniósł dłoń, by dotknąć jego twarzy, ale chłopak odchylił głowę w sprzeciwie,
tym samym przerywając kontakt wzrokowy.
- Tak - wyszeptał blondyn. -
Jesteś wolny, Jonghyun.
- Wolny... - prychnął ze złością,
bowiem słowo kompletnie nie pasowało do jego obecnego stanu. Był jak gdyby
związany i bezradny, a wokół szyi wyczuwał niewidzialny łańcuch, który
jednocześnie dusił go i uniemożliwiał swobodną mowę. W żadnym wypadku nie mógł
być wolny. - Nie możesz być poważny! Key... - Błagalne zawołanie wyrwało mu się
mimowolnie i miał wrażenie, że warga blondyna zadrgała.
- Jestem cholernie poważny! -
Jonghyun odsunął się, zaskoczony nagłym ostrym tonem chłopaka. - Czego nie
rozumiesz?! Nie potrzebuję cię!
Słowa odbijały się echem w uszach
Jonghyuna, za każdym razem raniąc go coraz głębiej. Nagle poczuł się jak
zagubiony chłopiec, pozostawiony samotnie przez osobę, której ufał i oddał
serce. Osobę, której sam potrzebował. Nie znalazł jej w lodowatym spojrzeniu
nieznajomego i zastanawiał się, czy naprawdę kiedykolwiek tam była czy jedynie
ją sobie wyobraził. Kochanie złudzeń było bolesne, jednak wcześniej nigdy tego
nie doświadczył. Gdyby tylko mógł, darowałby sobie to nowe przeżycie.
- W takim razie żałuję, że
kiedykolwiek się poznaliśmy - powiedział cichym, wypranym z emocji głosem. -
Mimo wszystko mam nadzieję, że ciebie nikt nigdy nie porzuci jak kolejną,
znudzoną zabawkę - dodał, ostatni raz
rzuciwszy okiem na maskotki leżące na podłodze, po czym minął blondyna i
wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
Stanął na moment w korytarzu, nie
mogąc uwierzyć, że działo się to naprawdę, że Kim Kibum naprawdę właśnie
wyrzucił go ze swojego życia. Jonghyun uznał, że był wielkim głupcem, wierząc w
miłość, która nie miała nawet czasu zakwitnąć i dając się uwieść przez
niedojrzałe uczucie. Tak trudno było mu przyjąć to do wiadomości, tak bardzo
pragnął się teraz obudzić i odetchnąć z ulgą. Chciał, żeby właśnie ta scena
była tylko jego złudzeniem, a nie uczucie do chłopaka. Pragnął tego ze
wszystkich sił.
Ogólny szok i mętlik w głowie
kazał mu wierzyć, że tylko wyobraził sobie odgłos czyjegoś osuwania się po
drugiej stronie drzwi, a następnie ciche łkanie. Ostatkiem silnej woli odwrócił
się od jego pokoju i ruszył szybko schodami ku wyjściu. Po drodze ani razu się
nie zawahał, jak i nie rozglądnął po mieszkaniu, chcąc raz na zawsze zapomnieć
o tym miejscu i Kibumie. Wbijał wzrok pod nogi, dlatego nie zauważył przed sobą
drobnej kobiecej postaci, która pojawiła się znikąd, i której ramiona mocno go
objęły.
Zaskoczony zastygł bez ruchu, nie
mając serca się wyrwać. Nie był nawet pewien, czy mógłby to zrobić, bowiem czuł
się zupełnie bezsilnie. Jak krucha porcelana, która powoli rozpadała się na
kawałeczki, a którą w całości utrzymywały tylko te zdesperowane ramiona. Twarz
matki Key pokrywały ślady świeżych łez, gdy na niego spojrzała.
- Proszę, Jonghyun - załkała
cicho, zaciskając dłonie na jego płaszczu. - Proszę, uratuj go.
***
- Ale... jak mam go uratować? I
dlaczego? - spytał zdezorientowany.
Kobieta otarła kolejne łzy, które
spłynęły po jej policzku. Jej żałosny stan i rozpacz w oczach sprawiły, że
Jonghyuna zakuło serce. Przez moment samolubnie cieszył się, że ktoś podziela
jego nastrój, jednak z drugiej strony nikomu tak naprawdę nie życzył się w nim
znaleźć. Chłopak z natury był szczególnie wrażliwy, jednak płacz kobiety był
dla niego czymś wyjątkowo tragicznym, czymś co nie powinno mieć miejsca. W
ciszy matka Kibuma zdążyła się trochę uspokoić i pokręciła głową.
- Nie mogę ci powiedzieć -
szepnęła. - Obiecałam mu. Proszę cię, Jonghyun, pomóż mu.
Chłopak wzruszył ramionami i
odgarnął włosy z czoła. Prośby kobiety nie miały dla niego sensu, a każda próba
odkrycia więcej kończyła się porażką.
- Nie wiem, w czym miałbym mu
pomóc, proszę pani - wyznał zrezygnowany. - On mnie nie potrzebuje.
- Nieprawda! - zapewniła go
stanowczo, mimowolnie podchodząc bliżej. - Nieprawda - powtórzyła ciszej. -
Potrzebuje cię, jak nikogo w tym momencie. Jonghyun... wiem, że się nie znamy,
ale uwierz mi. Po prostu nie odchodź. Nie poddawaj się tak łatwo.
Jonghyun odwrócił wzrok na drzwi
w korytarzu prowadzące na zewnątrz, jednak po chwili pomysł zniknięcia za nimi
wydał mu się tchórzostwem. W głębi wiedział, że nie potrafiłby bez słowa minąć
tej istoty. Jego matki. Osoby, która zapewne znała go najlepiej na świecie.
- Nie wiem, czy mam na tyle sił.
- Westchnął zrezygnowany.
- Wierzę, że masz - odparła
pewnie. - Tylko nie odchodź.
Wymienili długie spojrzenie i
Jonghyun na moment wstrzymał oddech, bowiem jej oczy były tak podobne do oczu
Key. Zaczął dostrzegać coraz więcej szczegółów w jej wyglądzie, które przekazała
synowi i przez to łatwiej było mu uwierzyć w jej słowa.
Nie wiedział, czy powinien
walczyć, ale był za to zdesperowany, pozostawiony bez szerszych możliwości
wyboru. Sam nie wierzył w przyszłość, jednak skoro istniał ktoś, kto tak
szczerze pokładał w nim swoją wiarę, nie pozostało mu nic, jak chwycić się tej
osoby.
Doszedł do wniosku, że istotnie
mogło istnieć coś, o czym nie wiedział, a co tak diametralnie odmieniło jego
los. Może to właśnie był ten przeklęty powód, którego szukał od tygodnia. Był
ciekawy i wciąż trzymał w sercu tę naiwną iskierkę nadziei, że może w
rzeczywistości wciąż pozostało coś do odnalezienia. Ta kobieta musiała o tym
wiedzieć, a jej płacz nie mógł być bezpodstawny. To go zaniepokoiło, bowiem
wskazywało na to, że prawda mogła okazać się czymś poważnym. Mimo wszystko,
Jonghyun zdążył już podjąć decyzję.
- Co mam dla niego zrobić? -
spytał.
Bowiem był gotowy zrobić
wszystko, nawet po raz drugi dać złamać sobie serce.
***
Jeśli wcześniej Jonghyun jedynie
przypuszczał, że mógł postradać zmysły, to teraz był tego pewien. Najbardziej
niedorzecznym pozostawał fakt, że czuł się z tym zupełnie dobrze. Doszedł do
wniosku, że bycie wariatem nie było takie złe, a nawet przyjemne. Pomagało mu
zapomnieć o całym brzemieniu, które ciężko leżało na jego barkach.
Przynajmniej psychicznym
brzemieniu, bowiem fizycznie wspinanie się po nierównym tynku domu Kibuma było
dosyć trudne i wymagające. Jonghyun jednakże lubił wysiłek, jak i ryzyko, dlatego
próba dostania się do pokoju chłopaka przez okno zdawała mu się całkiem
dogodnym pomysłem. Szaleństwo pozwalało mu zapomnieć o możliwości skręcenia
karku przy każdym nieostrożnym położeniu stopy.
Jeśli zginę, to w słusznej
sprawie, pomyślał, gdy w ostatnim momencie zdążył dosięgnąć parapetu okna jego
pokoju, mam nadzieję, że to docenisz!
Zacisnął usta i z całych sił
podciągnął się na ramionach, by po chwili niezdarnie zawiesić stopę o parapet.
Westchnął głęboko po czym przeniósł ciężar ciała na tę stabilną nogę i szybko
wskoczył na okno, rozkładając ramiona na całą jego szerokość, by odzyskać
równowagę. Odetchnął z ulgą, bowiem udało mu się ukończyć chociaż tę łatwiejszą
część zadania. Główny problem wciąż tkwił za chłodną, szklaną szybą. Nigdy nie
przypuszczał, że kiedykolwiek będzie musiał nachodzić kogoś i to w ten
desperacki sposób jednak z drugiej strony czuł się dziwnie podekscytowany.
Wnęka okna była dosyć wysoka,
dlatego Jonghyun był w stanie stanąć na parapecie, czubkiem głowy dotykając górnej
ramy. Wewnątrz pokoju panował mrok, przez co nie widział praktycznie nic, a co
dopiero właściciela pokoju. Zawahał się tylko na moment zanim zapukał kilkakrotnie w szybę, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Zagryzł wargi w oczekiwaniu
na odzew, które trwało dłużej niż przypuszczał. Widok stojącego za oknem
chłopaka musiał wyglądać trochę przerażająco od środka i na wyobrażenie tego,
kąciki ust Jonghyuna lekko się uniosły.
Tak, zdecydowanie zwariował.
Zapukał ponownie. Mocniej i
dłużej.
Nie, nie mógł dłużej czekać.
Wyczekał już swoje i nic z tego nie otrzymał. Musiał działać szybko i do
skutku.
Chciał zapukać po raz kolejny,
gdy nagle jedno skrzydło okna otworzyło się do wewnątrz.
Z ciemności wyłoniła się twarz
Key, blada w księżycowym świetle, z zaskoczeniem i strachem, którego nigdy wcześniej u niego
nie widział. Przełknął ślinę, opierając się mocniej o ramę okna, bo poczuł się
odrobinę mniej pewnie.
- Jonghyun, co ty do diabła
wyprawiasz?! Oszalałeś?! - krzyknął zdenerwowany blondyn, mierząc go karcącym
spojrzeniem.
Zdecydowanie oszalał, jednak nie
na tyle, by nie zauważyć pewnej zmiany w chłopaku. Kibum wyglądał na szczerze
przerażonego i ten przejaw emocji tak bardzo odróżniał go od osoby, z którą
widział się kilka godzin wcześniej. Key się bał. Bał się o niego. Czy w takim
razie naprawdę zależało mu na jego losie?
- Cześć, Kibum - odezwał się z
szerokim uśmiechem, którego chłopak nie odwzajemnił, a jedynie poruszył ustami,
próbując wyartykułować kolejną reprymendę. - Widzisz? Książę wcale nie potrzebował
złotej nici, by wspiąć się po ścianie. Jeden problem z głowy.
Key zmrużył oczy, gdy posłał mu
groźne spojrzenie. Jonghyun nie przestawał się uśmiechać, bowiem z jakiegoś
powodu złość chłopaka poprawiała mu humor. W końcu czuł, że znów rozmawia ze
swoim Kibumem, swoim tęczowym chłopcem.
- Nie żartuj sobie ze mnie! - zagroził.
- Co tu znowu robisz, Jjong? Której części nie-potrzebuję-cię nie rozumiesz?
Key przerwał nagle, zdając sobie
sprawę ze swojego błędu, w momencie gdy serce Jonghyuna zakołatało radośnie na
użyty przez niego pseudonim. Uśmiechnął się z litością do zażenowanego nieuwagą
blondyna, który patrzył teraz na jego pobrudzone buty.
- Jesteś słabym kłamcą, Kibum -
odparł łagodnie. - I generalnie nie rozumiem wszystkich części... mogę wejść?
Kibum uniósł zdziwiony brwi, gdy
ponownie spojrzał mu w oczy. Odsunął się od okna, z ręką na framudze otwartego
skrzydła.
- Mylisz się we wszystkim! -
zapewnił go, jednak w głosie brakło mu znajomej stanowczości. - I nie. Nie
możesz. Wracaj, skąd przyszedłeś i jak przyszedłeś.
Key zaczął zamykać okno, czego
Jonghyun się spodziewał, bowiem wiedział, że chłopak był zbyt dumny i uparty,
by tak po prostu odpuścić. Najwyraźniej jednak zapomniał, że i on był dokładnie
taki sam.
- Dobrze - powiedział krótko i
zrobił na oślep krok do tyłu, udając, że chce spaść.
- Czekaj! - krzyknął w tym samym
momencie Kibum, na nowo otwierając okno i łapiąc go za nogawkę od spodni.
Jonghyun podszedł bliżej środka
parapetu, stabilizując swoją pozycję, jednak Key i tak nie zabrał ręki,
najwyraźniej wciąż w obawie przed kolejnym, szalonym posunięciem bruneta. Nie
patrzył na niego, a jedynie spuścił głowę i wbił ponownie wzrok w jego buty.
Jonghyun odniósł wrażenie, że coś w chłopaku zaczynało się łamać i coraz bardziej przypominał samego siebie. Jak
gdyby ochronna maska powoli osuwała się z jego twarzy, dając brunetowi
możliwość dotarcia do jego wnętrza. Tak bardzo pragnął, by na niego spojrzał,
jednak z tej perspektywy nie mógł nic zrobić.
- Której części wracaj-jak-przyszedłeś
tym razem nie zrozumiałem? - spytał, siląc się na sarkazm.
Key pokręcił głową i Jonghyun był
pewien, że na jego twarzy pojawił się charakterystyczny wyraz irytacji.
- Potrafisz być bardzo dosłowny
tylko wtedy, gdy chcesz - mruknął tak cicho, że ledwo go usłyszał.
- Masz rację - potwierdził ze
złośliwym uśmiechem. - Tylko, gdy tego chcę.
Kibum westchnął ciężko i mocniej
pociągnął go za nogawkę z uwagą, by przypadkiem nie pozbawić go równowagi.
- Wchodź - szepnął i tym razem
Jonghyun naprawdę nie był pewien, czy tylko się przesłyszał, jednak gdy blondyn
odsunął się od okna, był pewien, że robił mu miejsce, więc bez namysłu schylił
się i przeszedł przez wąską ramę.
Kibum nie zaświecił światła, jak
gdyby chcąc schować przed nim cały swój zabawkowy świat, a jedynie stanął na
środku pokoju z rękoma założonymi na piersi. Jonghyun mógł jednak zobaczyć go
stosunkowo dobrze, bowiem poza jasnymi włosami i bladą karnacją, miał na sobie
znajomy, biały podkoszulek ze Sponge Bobem. Kreskówkowa postać nagle przywiodła
mu wszystkie wspomnienia z tamtego wieczoru, co jedynie utrudniało mu zachować dystans między sobą, a chłopakiem. Ostatkiem silnej woli powstrzymywał się
przed złapaniem go w swoje ramiona i mocnym uściskiem bez możliwości ponownej
ucieczki. Już raz go stracił i teraz, gdy istniała nikła możliwość odzyskania
go z powrotem, Jonghyun postanowił walczyć ze wszystkich sił. Nie mógł tym
samym pozwolić sobie na jakikolwiek błąd.
- Jesteś z siebie zadowolony,
Jjong? - spytał cichym, zirytowanym tonem.
Jonghyun uśmiechał się
triumfująco już od jakiegoś czasu, jednak na ponowne usłyszenie swojego
przezwiska, jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
- Szczęśliwy - poprawił go,
zeskakując lekko z parapetu i podchodząc do chłopaka. - Szczęśliwy, że znów cię
widzę.
Ku zdziwieniu bruneta, Key nie
odsunął się z powodu jego bliskości, co sprawiło, że płomyk nadziei naiwnie
zapłonął mocniej. Nie odważył się jednak go dotknąć, choć miał wrażenie, że
dłonie zaczynają mu płonąć. Był zły na samego siebie, że tak łatwo dawał się
porwać własnemu sercu, jednak z drugiej strony, gdyby nie te porywy, nigdy by
już tu nie wrócił.
- Jesteś cholernie uparty -
odparł Kibum, mrużąc oczy, przez co zaczął przypominać rozjuszonego kota. - Co
muszę zrobić i powiedzieć, żeby zranić cię na tyle mocno, byś odpuścił?
Pytanie zbiło go z tropu, przez
co przekrzywił głowę na bok. Problemy Kibuma sprowadzały się do konkretnych
czynów, jednak Jonghyun nie mógł zrozumieć jednej rzeczy...
- Dlaczego miałbyś to robić, Key?
- Podobnie jak blondyn zmrużył przy tym oczy. Kibum odwrócił wzrok. - Wytłumacz
mi, bo nic nie rozumiem. Dlaczego chcesz, żebym odszedł? Wcale nie wygląda na
to, że tego właśnie pragniesz. - Blondyn zagryzł dolną wargę, jednak nic nie
odpowiedział. - Powiedz mi dlaczego - uciął błagalnie na moment wprowadzając
między nimi ciszę. - Jeśli mam odjeść, chcę wiedzieć, co się między nami stało.
Czy zrobiłem coś nie tak, czy naprawdę nic do mnie nie...
- Nie - przerwał mu. - Wszystko,
co dla mnie zrobiłeś było cudowne. Dziękuję ci za każdą chwilę, ale Jonghyun...
po prostu musisz odejść. Dla własnego dobra.
Jonghyun uznał, że słowa blondyna
nie mają najmniejszego sensu i chłopak przeczył samemu sobie. Doszedł do
wniosku, że najwyraźniej sam gubił się w tym wszystkim, przy okazji gubiąc i
jego. Jonghyun jednak od jakiegoś czasu torował sobie drogę do chłopaka według
prostych, ludzkich zasad, których priorytetem było serce. Nawet jeśli posuwało
go to popełniania szaleństw, to i tak wszystko wydawało się prostsze i bardziej
klarowne. Chciał, aby i Key mógł podążać jego śladem, jednak nie był pewien, co
tak naprawdę działo się teraz w jego głowie. Nie był pewien jego uczuć, przez
co pozostawał zagubiony w pętli ostrych słów i sztucznych, dzielących ich masek.
Co miał zrobić? Jak z nim rozmawiać? Nieśmiało pozwolił sobie ująć w dłonie
jego dłoń i zbliżyć się o kolejny krok. Butem o coś zahaczył i po chwili w
pokoju rozległ się krótki huk, gdy długi, cienki przedmiot uderzył o podłogę. Było
ciemno, jednak Jonghyun rozpoznał w nim widzianą wcześniej laskę, z którą
chodził Key. Zignorował jednak przedmiot, ponownie przenosząc wzrok na
chłopaka.
- Czy jeśli odejdę to będziesz
szczęśliwy? - spytał cicho ze ściśniętym gardłem. - Czy tego właśnie pragniesz?
Key zagryzł usta. Cisza była
przytłaczająca, przez co Jonghyun mocniej uścisnął jego rękę, jak gdyby chcąc
zmusić go do mówienia.
- To nie jest ważne - odparł
wymijająco. - Próbuję cię ratować, Jonghyun, choć możesz nie mieć o tym
pojęcia.
Brunet prychnął na jego słowa i
chwycił go obiema rękoma za ramiona, stojąc przed nim twarzą w twarz. Jego oczy
napotkały jego, ale nie znalazł w nich ani śladu po dawnym blasku. Wyglądał jak
ktoś, kto zupełnie stracił ducha walki, jak ktoś zmęczony, decydujący się raz
na zawsze poddać.
- Nie próbuj, Kibum - odezwał się
po chwili. - To nie mnie trzeba ratować tylko ciebie. Dlatego tu jestem i
nigdzie nie odejdę cokolwiek by się nie działo. I wiesz dlaczego? Bo tego
właśnie pragnę, a to ty sam nauczyłeś mnie, żeby podążać za swoimi
pragnieniami!
Mógł się mylić, ale miał
wrażenie, że oczy blondyna lekko się zaszkliły, a on pod żadnym pozorem nie
chciał nigdy więcej widzieć jego łez. Spróbował posłać mu jeden ze swoich
łagodnych uśmiechów byle tylko podnieść go na duchu, jednak nie był pewien, czy
osiągnął cokolwiek.
- Powiesz mi w końcu, co się
dzieje? - spytał, wierzchem dłoni gładząc jego chłodny policzek. Miał przy tym
wrażenie, że dotyka kruchej porcelany.
Kibum złapał za jego dłoń na
swojej twarzy, zamykając oczy i skupiając się na tym subtelnym dotyku i
bliskości, której tak dawno nie doświadczyli. Jonghyun cierpliwie czekał,
jednak po pewnym czasie poczuł pod palcami mokry ślad na policzku blondyna.
Miał wrażenie, że znów rozpada się na kawałeczki, bowiem Kim Kibum zaczął
płakać. Natychmiast otarł pojedynczą łzę, chcąc jak najszybciej powstrzymać
kolejne.
- Key? - spytał niepewnie.
- Powiem ci, Jonghyun. Powiem ci
wszystko, ale daj mi jeszcze chwilę - szepnął błagalnie, ponownie zamykając
oczy. - Pamiętaj jednak, że jesteś wolny i możesz...
- Nigdzie nie idę! - przerwał mu,
obejmując go mocnej. - Kocham cię, do cholery! Tu jest moje miejsce, czy ci się
to podoba czy nie!
Key odwzajemnił jego uścisk,
kładąc głowę na jego ramieniu. Jonghyun całym sobą chłonął jego dotyk, nagle
czując się szczęśliwym i zupełnie bezpiecznym. Uznał to za zgodę ze strony
blondyna i w tamtym momencie nie myślał o niczym innym, jak o osobie, którą
trzymał w ramionach.
- Też cię kocham, Jonghyun -
wyszeptał mu do ucha, przez co brunet na moment wstrzymał oddech, bowiem
zupełnie nie spodziewał się tego wyznania. - Wiedziałeś?
Minęła chwila zanim odzyskał głos
i w odpowiedzi uniósł głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Miałem nadzieję - zdążył
odpowiedzieć zanim Key, równie niespodziewanie, pocałował go.
***
- Jonghyun?
Lubił, gdy szeptał jego imię.
Lubił, gdy zniżał głos do subtelnego pomruku. Było w tym coś eterycznego,
zwłaszcza, gdy działo się nocą, gdy leżał na jego ramieniu, muskając jego ucho
swoimi wargami. Bał się otworzyć oczu, by przypadkiem nie odkryć, że magiczna
chwila była tylko jego kolejnym sennym marzeniem. Uśmiechnął się nie do końca
przytomny, postanawiając pozostać w tym słodkim majaku.
- Jonghyun, śpisz?
Kolejne pytanie wypowiedział już
głośniejszym, jednak lekko zachrypniętym głosem, co było równie zmysłowe jak sam
czysty szept. Brunet w odpowiedzi przekręcił głowę, wargami szukając czoła
chłopaka. Zanurzył nos w jego miękkich włosach, składając przy tym lekki
pocałunek. Tak bardzo chciał, by ten moment trwał wiecznie, by nigdy się nie
obudził.
- Sam nie wiem - mruknął
nieprzytomnie.
Poczuł jego dłoń snującą wzory na
jego torsie, co lekko łaskotało, jednakże w gruncie rzeczy nie miał nic
przeciwko.
- Kocham cię - szepnął Key, na co
Jonghyun uśmiechnął się przez sen, mocniej obejmując go w talii. - Stało się.
Kocham cię, draniu.
Brunet uśmiechnął się jeszcze
szerzej, szczęśliwy jak nigdy dotąd, gotowy słuchać tego typu wyznań przez całą
noc. Mimowolnie gładził jego nagie plecy, które w kontakcie z jego dłonią
wydawały się przyjemnie chłodne.
- Kocham cię bardziej, Kim
Kibumie - odparł pewnie, wyobrażając sobie jego twarz w księżycowym świetle.
- Jak bardzo?
- Już bardziej się nie da.
- Jesteś pewien?
Jonghyun zmarszczył brwi, nie
rozumiejąc, skąd w chłopaku tyle wątpliwości. Miał wrażenie, że był wystarczająco oczywisty i bez tych zapewnień.
Czuł się jak otwarta księga zapisana jedynie tą szaloną, naiwną
miłością, której nie sposób było nie zauważyć.
- Co za pytanie?
Długą chwilę przestał słyszeć
cokolwiek, nawet równego oddechu blondyna, przez co wystraszył się, że jego
cudowny sen dobiegł końca.
- Nie zostawiaj mnie - szepnął w
bliskim ataku paniki, mocniej przyciskając do siebie chłopaka.
Delikatne palce musnęły jego
policzek następnie zastąpione przez jego usta. Jonghyun nie odważył się
otworzyć oczu, bowiem w jego wyobraźni Kim Kibum wciąż tu był.
- Nie zamierzam, Jonghyun. -
Odpowiedź go uspokoiła i dała nadzieję. - Powiedz, że też nie odjedziesz.
Proszę, obiecaj mi to.
- Nigdy cię nie zostawię -
powiedział szybko, nie mogąc sobie nawet wyobrazić takiej możliwości.
- Nawet jeśli pojawią się
problemy? Jeśli nie będę już wyglądał jak młody bóg...
- Czyli uważasz, że teraz
wyglądasz jak młody bóg? - przerwał mu, drocząc się z jego ego.
- Oczywiście.
Jonghyun zaśmiał się mimowolnie
na aroganckie słowa blondyna. Nie mógł mu jednak zaprzeczyć, bowiem nie
wyobrażał sobie, by było inaczej. Dla niego już na zawsze pozostanie ideałem,
bez względu na to, co pokazałaby mu rzeczywistość.
- Nawet jeśli się zestarzeję?
- Tak.
- Nawet jeśli jestem chory?
Jonghyun jęknął zmęczony. W
innych okolicznościach mógłby ciągnąć tę rozmowę bardzo długo, jednak coraz
ciężej było mu pozostać w pełni świadomym.
- Nawet jeśli miałbyś trzy głowy
i dwie lewe ręce. Tak i jeszcze raz tak - mruknął, ziewając przeciągle.
- Dobrze - odpowiedział mu cicho,
najwyraźniej usatysfakcjonowany. - W takim razie możesz już spać.
Brunet poczuł jak głowa Key
oparła się o jego ramię, po czym odpłynął w błogą nieświadomość.
***
- Spójrz, to wygląda świetnie! -
zawołał zachwycony Jonghyun.
Pociągnął blondyna za ich
splecione dłonie na drugą stronę ulicy, gdzie znajdowało się tymczasowe
lodowisko stworzone nieopodal parku. Dookoła atrakcji kręciło się sporo osób,
co świadczyło, że jazda na łyżwach cieszyła się dużą popularnością. Jonghyun
wykazywał wyjątkowy entuzjazm na myśl o lodowisku jednak nie było to niczym
niezwykłym, bowiem przez ostatnie dni wszystko wydawało mu się piękne i
magiczne.
Czuł się jak człowiek szczodrze nagrodzony
przez los, a wszystko za sprawą Kima Kibuma, z którym stał się nierozłączny, i
który mocno zakotwiczył się w jego życiu. Miał wrażenie, że chłopak od zawsze
stanowił część jego życia i coraz mniej pamiętał z czasów, gdy było inaczej. Nie
do końca rozumiał, jak możliwym było przywiązać się do kogoś tak mocno w tak
krótkim czasie, jednak przy Key łatwiej przychodziło mu wierzyć w cuda.
- Tak - przyznał mu blondyn, gdy
znaleźli się przy barierce. - Miło popatrzeć.
Jego wzrok śledził niezdarne
poczynania małej dziewczynki, która nieśmiało próbowała podjechać na środek
lodu, jednak kilkakrotnie straciła
równowagę.
- Popatrzeć? - powtórzył po nim
Jonghyun nie do końca usatysfakcjonowany. - Nie masz ochoty pojeździć? -
zasugerował, unosząc pytająco brew.
Key spojrzał na niego niepewnie,
następnie przeniósł wzrok na wirujących przed nim ludzi.
- To nie najlepszy pomysł, Jjong
- odparł, kręcąc głową.
Brunet wydał z siebie pomruk
niezadowolenia, po czym oparty o ramię chłopaka, domagał się jego uwagi. Key
wywrócił oczami, jednak wyraz jego twarzy wskazywał, że pozostawał nieugięty.
- Czemu nie? - nalegał. - Nie
umiesz jeździć?
Kibum prychnął obruszony
pomysłem. Jonghyun wiedział, że chłopak nie lubił, gdy zarzucano mu jakieś
słabości, jednak to nie powstrzymywało go, by drażnić się z jego ego.
- Umiem, ale nie lubię tego -
wyznał po chwili i oparł się łokciem o barierkę.
- No proszę, Kibum...- jęknął
brunet, siląc się na najbardziej błagalne spojrzenie na jakie było go stać.
Key ukradkiem zmierzył Jonghyuna
wzrokiem, jednak szybko postanowił go zignorować, bowiem ten coraz częściej wykorzystywał przed nim swoją błagalną mimikę. Jeśli Kim Kibum w istocie miał
jakieś słabości to było nią właśnie to spojrzenie.
Westchnął zrezygnowany, chowając
twarz w dłoniach.
- Co jest, Key? Wszystko w
porządku? - Usłyszał zatroskany głos bruneta.
Blondyn wyprostował się i
odwrócił ponownie w jego stronę. Zawahał się zanim postanowił odpowiedzieć,
ciągle niepewny i z obawą.
- Boję się, Jonghyun - wyznał
cicho z poważnym wyrazem twarzy. Odpowiedź zdziwiła chłopaka, na co zmarszczył
nierozumnie brwi. - Boję się upaść.
Jonghyun otworzył usta trochę
zaskoczony wyznaniem chłopaka, bowiem od początku postrzegał go jako istotę
nieustraszoną, silną i zbyt dumną, by przyznać się do swoich niemocy. Myśl, że
Kim Kibum mógł się czegoś bać była przygnębiająca, a myśl, że mógł się czegoś
bać, gdy on był obok rozdzierała mu serce.
Nie miał najmniejszej ochoty
naśmiewać się z chłopaka, co najwyraźniej nie uszło jego uwadze, bowiem po
chwili Key zmierzył go pytającym spojrzeniem. Jonghyun w odpowiedzi posłał mu
szeroki uśmiech i ścisnął mocniej jego dłoń.
- Przy mnie nigdy nie upadniesz -
obiecał mu. - Chodź, tylko raz - poprosił ponownie i tym razem, ku jego
szczeremu zdziwieniu, Key pokiwał zgodnie głową.
Wypożyczyli łyżwy i po chwili
znaleźli się na lodzie otoczeni przez jeżdżących ludzi. Lodowisko było dosyć
zatłoczone, jednak to nie zmniejszyło entuzjazmu Jonghyuna, gdy ruszył naprzód,
ciągnąc za sobą niepewnego Kibuma. Jeździli blisko barierki, gdzie znaleźli stosunkowo
dużo wolnego miejsca.
- Woah... - krzyknął Jonghyun,
puszczając na moment blondyna, by okręcić się wokół własnej osi.
- Prawdziwa z ciebie Kim Yu-Na -
zadrwił Key, podążając ostrożnie jego torem.
Brunet zaśmiał się głośno jadąc
przed nim tyłem i nie zważając na innych ludzi, którzy co chwilę posyłali mu
mordercze spojrzenia, gdy musieli usuwać się z jego drogi.
- To dopiero początek -
zadeklarował po chwili z tajemniczym uśmiechem.
Jonghyun silił się na coraz
bardziej skomplikowane figury, które wychodziły mu raz lepiej raz gorzej,
jednak zadowolony wyraz twarzy Kibuma był wszystkim, czego potrzebował do
osiągnięcia pełnej satysfakcji. Skinął na niego palcem, by jechał za nim,
starając się cały czas nie spuszczać go z oczu. Kibum w odróżnieniu od swojego
partnera nie brał udziału w popisach, a jego ruchy pozostawały ostrożne i dosyć
wolne. To jednak nie przeszkadzało brunetowi w stwierdzeniu, że jeździł
doskonale. Starał się utrzymać tempo Jonghyuna i przyspieszał razem z nim,
przez co brunet mimowolnie jechał coraz szybciej i szybciej. Key w pewnym
momencie, po usilnych próbach, zdołał dogonić chłopaka z dumnym uśmiechem na
ustach i przyspieszonym oddechem. Jonghyun ponownie chwycił go za rękę i razem
zrobili pełne okrążenie wokół lodowiska.
Wszystko było idealnie. Jonghyun
pozostawał zamknięty w swoim kokonie szczęścia, przez co początkowo nawet nie zauważył, jak uścisk dłoni blondyna
zaczął się rozluźniać. Uśmiech zniknął z jego ust, gdy spojrzał w bok, na bladą
i zmęczoną twarz Kibuma i jego nieprzytomne spojrzenie.
- Key?
Nie otrzymał odpowiedzi, bowiem w
tym samym momencie oczy chłopaka zamknęły się, a on zaczął opadać do tyłu,
wymykając się z jego uścisku.
- Kibum! - krzyknął w panice i szybko
schwycił go w swoje ramiona.
Głowa blondyna ciężko opadła na
lewe ramię Jonghyuna, w momencie gdy starał się utrzymać go poprzez mocny uchwyt wokół talii. Ciało Key zrobiło sę bezwładne niczym lalka. Jonghyun przerażony
rozglądnął się dookoła, trzymając go blisko siebie. Nie miał pojęcia, co mogło
się stać, jednak w tamtym momencie jego priorytetem pozostawało zapewnienie mu
bezpieczeństwa. Łyżwy na nogach nie ułatwiały tego zadania, dlatego bardzo powoli
i niezdarnie przesunął się wraz z nieprzytomnym blondynem w stronę wyjścia,
gdzie posadził go na pierwszej ławce trybun wokół lodowiska. Pozbył się sprzętu
z nóg i natychmiast skupił ponownie na chłopaku. Był przerażony, dlatego początkowo w zupełnej panice, próbował go ocucić jedynie błagalnymi prośbami. Ponownie
się rozglądnął, jednak nikt nie zdawał się zwracać na nich uwagi. Z ulgą
odnotował, że Key oddychał, lecz mimo to rozluźnił szalik wokół jego szyi,
dłońmi stabilizując mu głowę. Nie był za to pewien, czy sam jeszcze był w
stanie złapać oddech.
- Key, błagam, ocknij się.
Proszę... Key.
W momencie, gdy miał krzyknąć po
pomoc, usta blondyna otworzyły się, a jego powieki lekko uniosły. Spojrzał nieprzytomnie na przerażoną twarz
Jonghyuna przed sobą, który w tym czasie odetchnął z ulgą.
- Jonghyun? - mruknął
niewyraźnie, wyciągając przed siebie dłoń, by dotknąć policzka chłopaka. -
Wyglądasz... blado.
Gdyby nie fakt, że pozostawał śmiertelnie wystraszony, zapewne zaśmiałby się na tę uwagę, jednak w zaistniałych
okolicznościach jedynie prychnął cicho pod nosem.
- Spójrz na siebie - odparł, na
co blondyn zmierzył go zdezorientowanym spojrzeniem. - Kibum, następnym razem
uprzedź mnie, zanim postanowisz zemdleć na środku lodowiska, dobrze? -
powiedział, siląc się na łagodny ton, choć w rzeczywistości miał wrażenie, że
głos zaraz mu się złamie. - Dobrze się czujesz? - dodał, mierząc go uważnie
wzrokiem.
Policzki blondyna pozostawały zimne, jednak dostrzegł na nim ślad dawnego rumieńca, który wziął za dobry
znak. Key wzruszył ramionami, po czym przetarł dłonią czoło.
- Muszę zadzwonić po Minho -
mruknął, szukając w kieszeni telefonu.
Z jakiegoś powodu zakuło to
Jonghyuna, bowiem nie rozumiał, dlaczego szukał pomocy u ostatniej osoby, do
której sam miałby ochotę zadzwonić. Był przy nim i chciałby, aby to
wystarczyło.
- Minho? Choi Minho? - powtórzył
oburzony.
Kibum pokiwał głową, wykręcając
numer. Jonghyun odwrócił wzrok, odsuwając się od chłopaka, by ukryć swoje
rozczarowanie. Blondyn odprowadził go wzrokiem, przygryzając dolną wargę, jak
gdyby świadomy sytuacji, jednak niepewny, co zrobić. Zapomniał na chwilę o aparacie przy uchu i,
gdy dłoń Jonghyuna zaczęła osuwać się z jego twarzy, chwycił ją w swoje palce,
zatrzymując chłopaka przy sobie.
Odłożył telefon, gdy brunet
zmierzył go zdziwionym spojrzeniem. Westchnął ciężko, zanim zebrał się na
odwagę.
- Jonghyun... pamiętasz, gdzie
się poznaliśmy? - spytał, zbijając go z tropu.
Brunet uznał, że to dziwny moment
na wspominanie początków ich znajomości, w wyrazie czego zmarszczył brwi.
- Na parkingu pod kliniką.
Nazwałeś mnie pingwinem. Tak, pamiętam to, Kibum - odparł z żalem i blondyn
silił się, by powstrzymać uśmiech, bowiem w głębi wcale nie miał nastroju do
żartów.
Pokiwał twierdząco głową.
- A pamiętasz nasze drugie
spotkanie? - ciągnął, badając go ostrożnie wzrokiem.
Jonghyun przez moment zastanawiał
się, próbując zrozumieć, do czego dąży ta dyskusja. Coś zaczynało mu się
układać, jednocześnie rodziło w nim niepokój.
- Tak. Spotkałem cię na korytarzu
w tej klinice - powiedział, przywołując w pamięci moment, w którym złożył niedorzeczną obietnicę, a zarazem zapoczątkował nowy etap swojego życia.
Kibum ponownie pokiwał głową, na
chwilę wprowadzając między nich ciszę.
- Nie znalazłem się tam bez
powodu - wyznał cicho i w tym samym momencie chłopak wszystko zrozumiał. - Tak.
Jestem chory. I... przepraszam. Jonghyun, przepraszam, że dowiadujesz się o tym
teraz..
Poczuł, że jego nogi robią się
słabe, a sam osuwa się pod ciężarem tej informacji.
- Key...- zaczął, w rzeczywistości bojąc się zapytać o cokolwiek. - Kibummie....
- Mam stwardnienie rozsiane - powiedział jeszcze
słabszym głosem, na moment odwracając wzrok. - Powinieneś wiedzieć o tym dużo
wcześniej, ale nie mogłem zebrać się na odwagę. To moje przekleństwo, którym
nigdy nie chciałem cię obarczać. Naprawdę, nie chcę tego robić, dlatego
Jonghyun... zrozumiem, jeśli...
Jonghyun ukląkł przed nim zarówno
z powodu braku sił w nogach, jak i po to, by znaleźć się na poziomie blondyna. Ujął
jego twarz w dłonie, chcąc by na niego spojrzał. Miał wrażenie, że ciemne oczy
Key jak gdyby lśniły bardziej z każdą sekundą. Tak bardzo nie chciał widzieć
jego łez i zrobiłby wszystko, żeby je powstrzymać, jednocześnie miał coraz
większy problem z zapanowaniem nad własnymi.
- To musi być jakiś żart -
powiedział cicho, przełykając ślinę.
Oczy Kibuma rozszerzyły się, gdy
spojrzał na niego pytająco. Jonghyun
zauważył, jak wargi blondyna zadrżały, a cała jego twarz zamarła ukazując
bolesny widok zranionego człowieka.
- Naprawdę musisz żartować,
myśląc, że mógłbym cię zostawić! - powiedział głośniej, w tym samym momencie
obejmując chłopaka i kryjąc twarz w jego włosach. - Key, jak w ogóle możesz tak
mówić?!
Poczuł jak ciało blondyna zaczęło
drżeć od szlochu, przez co objął go jeszcze mocniej i zacisnął powieki, by nie
zawtórować mu w płaczu. Chciał być silny, musiał taki być dla niego, musiał zapewnić mu ochronę. W
duchu powtarzał sobie, że może to zrobić.
- Jonghyun... ja nie wiem! Nie
wiem, jak mam z tym żyć. Nie wiem, co może się stać. Nie jestem na to gotowy.
Nikt nie jest. - Jego głos był zachrypnięty i niewyraźny, gdy plątał się we
własnych odczuciach.
Brunet zaczął gładzić go po
głowie, próbując przynieść mu ukojenie, a jednocześnie znaleźć odpowiednie
słowa. Zadanie nie było łatwe, bo tak bardzo, jak chciał powiedzieć, że
wszystko będzie dobrze, tak sam wciąż pozostawał zagubiony i zdezorientowany w
nowej sytuacji. Nic nie wiedział o tej chorobie, nie miał pojęcia, co mogła
przynieść przyszłość i skłamałby mówiąc, że wcale się o nią nie bał. Z drugiej
strony, wiedział kilka rzeczy: po pierwsze, musiał pozostać silny, nawet jeśli
miałby być silny za nich dwóch. Po drugie,
- Obiecałem, że nigdy cię nie
zostawię, Kibummie - powiedział na głos. - Będę tu. Wiesz, mogło być gorzej...
Mogłeś jednak mieć te trzy głowy - dodał, siląc się na lekki ton i miał
nadzieję, że to pomoże.
Po trzecie,
- Kocham cię - dodał, gdy nie
otrzymał od Key nic poza słabą próbą
śmiechu. - Jeśli jesteś chory to i ja jestem. To nasza choroba. Damy radę,
wierzę, że damy. Słyszysz?
Blondyn uniósł głowę , by na
niego spojrzeć. Jonghyun z bólem odnotował jego zapuchnięte oczy, po czym
wierzchem dłoni otarł mu z policzka jedną z ostatnich łez. Key pokiwał
niepewnie głową, próbując zapanować nad sobą.
- Odwagi, Kibummie - szepnął,
uśmiechając się szeroko. Ku własnemu zdziwieniu nie musiał się wysilać, by
ponownie przywołać na twarz uśmiech. W rzeczywistości wszystko, co robił dla
Kima Kibuma przychodziło mu z łatwością.
Niespodziewanie Key rzucił mu się
na szyję, trochę go przy tym dusząc, jednak nie narzekał, a cieszył się, że
wzbudził w nim taką, a nie inną reakcję. Odwzajemnił uścisk, zamykając oczy.
- Jjong, jesteś najlepszy, wiesz? - Usłyszał
głos chłopaka tuż przy swoim lewym uchu.
- Wiem - odparł nieskromnie i
śmiechem zawtórował blondynowi.
Nie wiedzieli, ile minęło, gdy siedzieli wtuleni w siebie na ławce przy lodowisku i nie miało to dla nich
większego znaczenia, bowiem chwila wydała się idealna. Jonghyun nie zwracał już
więcej uwagi na lodowisko czy ciekawe spojrzenia innych ludzi, bowiem straciły
one swoją wartość.
- Dziękuję - Głos Key wyrwał go z
błogiego, rozmarzonego stanu.
- Za co? - spytał zdziwiony, nie
będąc pewnym, czy zgubił wątek czy czegoś nie usłyszał.
- Dziękuję, że nie dałeś mi upaść
- dodał Kibum, posyłając mu uśmiech wdzięczności.
Jonghyun w odpowiedzi mocniej
ścisnął jego dłoń.
- Mówiłem, że nigdy nie
upadniesz.
- Tak - przyznał sennie blondyn,
opierając głowę o jego ramię. - Mówiłeś.
Od tamtego momentu Kim Kibum przestał bać się upadku, bowiem ktoś podarował mu skrzydła.
***
Witam,
z poślizgiem, ale mamy w końcu drugą część :) Nie wiem, co mogłabym o niej powiedzieć, bowiem nie potrafię jej ocenić, nie odwołując się do całości. Pozostawię to do następnej części, tymczasem Wy śmiało podzielcie się ze mną swoim komentarzem.
Trzecia część wciąż pozostaje nieskończona, ale mam zamiar zrobić to dziś [choćbym miała przy tym płakać, krzyczeć, gryźć i drapać ściany]. Postaram się dodać ją jak najwcześniej, bo nie chcę Was dłużej niecierpliwić długimi przerwami. Bardzo mi z tym źle, naprawdę.
Dziękuję za wszystkie komentarze, są jak miód na moje serce <3 Nie bójcie się być szczerzy.
To co... widzimy się w następnej, finałowej części!
Pozdrawiam i ściskam każdego z osobna!
edit: szalony czas.... Dajcie mi jeszcze moment :(
Część bardzo udana i bardzo się cieszę, że jest nam dane czytać to wspaniałe opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńNapisałaś, że ciężko ci oceniać tę część, znając całość. Mi za to jest ciężko ją ocenić, nie wiedząc, co będzie dalej :P Znowu opis relacji Key i Jjonga przyprawiał mnie o nieustanne ciepło w okolicy serca. Jonghyun był tak zdesperowany, że o mało się nie zabił, ale udało mu się dotrzeć do Kibuma i choć potwierdziły się moje obawy, co do chorującego Key, to myślę, że nie pozwolisz, aby choroba naszego Kluczyka postępowała szybko. Z tego, co czytałam, to im szybciej stwardnienie rozsiane jest zdiagnozowane, tym choroba wolniej postępuje. Mam nadzieję, że będą mogli długo cieszyć się tą miłością. Jjong w twoim opowiadaniu jest twardy, szczególnie jeśli chodzi o Kibuma i na pewno go nie opuści (ale nie wykluczam, że może się później na chwilę załamać i nawet go zostawić). Kocham tę dwójkę i nie chciałabym nawet w opowiadaniu patrzeć, jak trwale cierpią. Cieszę się, że nie zrobiłaś z tego wielkiego melodramatu i Key szybko pękł. Inaczej męczyliby się obaj, a teraz mogą sobie nawet pójść na lodowisko, bo Lisek nie będzie się bał.
Odnośnie stylu i błędów pisałam już wcześniej - piszesz świetnie i poziom stylistyczny jest wysoki ;) Oby tak dalej.
Ostatnią część skończysz szybko, ale pytanie, kiedy ją dodasz... Mam nadzieję, że nie będziemy musieli czekać długo, że dodasz ją w najbliższych dniach *błaga, żeby to było jutro*.
Ok, nie rozpisuję się więcej. Co najważniejsze, to napisałam. Czekam na dalsze losy JongKey i wysyłam ci małą dawkę weny :P
Hwaiting <3
O Jezu!!!!
OdpowiedzUsuńNIE WYŚWIETLIŁO MI, ŻE DODAŁAS KOLEJNY PART O____________O
Dlatego pod poprzednim rozdziałem napisałam, że zaglądam każdego dnia i nic nie ma. Aish~ Wybacz :c
ALE JESTEM SZCZEŚLIWA, ŻE JEST JUZ KOLEJNA CZĘŚĆ <3
Kilka razy to juz przeczytałam <3
Masz świetny stytl pisania, dzięki czemu przyjemnie to sie czyta.
A fabuła..................jfkfkalgkahgkjshjgkadhgjkgasdhgvkjhaifviksjedfjvskdjfjvsad
Przepiękna <3
Przepięknie przedztawiłaś ich relacje :)
Mam nadzieję, że na finałową część nie będziemy musieli czekac juz tak długo.
Weny życzę <3
Hwaiting ^^
Naprawdę rzadko się wzruszam, jedynie wtedy, gdy oglądam filmy z psem w roli głównej lub 'Króla Lwa', ale czytając tą część normalnie czułam, że mi się oczy pocą. Wiedziałam, że Key jest chory, ale nie sądziłam, że to stwardnienie rozsiane... Jeszcze ta piosenka w tle, noo i znów mi się płakać chce. To było takie piękne. Nie dziwię się Kibumowi, że odpychał od siebie Jjonga, sama też bym tak robiła, by oszczędzić bólu bliskiej osobie, tylko ze na dłuższą metę to nie jest żadne rozwiązanie, więc cieszę się, że Jjong nie odpuścił i wlazł przez to okno do pokoju Kibuma i ten pozwolił mu zostać. Scena na lodowisku była tym momentem, w którym już nie dałam rady i się wzruszyłam. Może nie płakałam, ale czułam taki dziwny uścisk w sercu. To taka piękna historia, że nie chce by się kończyła :c mam nadzieję, ze nie zamierzasz zabić Kibuma na końcu, bo nie wybaczę!
OdpowiedzUsuń